TOMASZ TASIEMSKI

mąż, ojciec, sportowiec, naukowiec, profesor zwyczajny, Dziekan Wydziału Nauk o Kulturze Fizycznej Akademii Wychowania Fizycznego (AWF) w Poznaniu

Lipcowy dzień 1990 r. Plaża nad Jeziorem Jarosławieckim pełna ludzi. Stoję na skarpie. Biorę rozbieg i odbijam się od ziemi, aby przelecieć nad piaskiem do wody. To kolejny skok. Popisuję się. Salto, śruba i… uderzenie o twarde dno jeziora… Jestem świadomy. Tego, że nie wypływam. Tego, że nie mogę obrócić się na plecy. Widzę moje stopy wleczone po żwirze. Ale ani nóg, ani rąk nie czuję. Wiem co mi jest. Jestem pracownikiem naukowym Zakładu Sportów Zimowych AWF. Jednak wciąż nie mogę uwierzyć… To się przytrafia innym, ale nie mnie…

Karetka zawozi mnie do szpitala w Poznaniu. Pierwszy zabieg. Wywiercają mi w głowie dwie dziury. Wkładają tam haki i montują wyciąg. Po kilku godzinach, kolejny zabieg. Inny lekarz decyduje, aby haki i wyciąg usunąć. Wie o 6 „złotych godzinach”. W tym czasie, po urazach rdzenia kręgowego (URK), trzeba wykonać operację odbarczenia kręgosłupa, aby ograniczyć straty neurologiczne. Ja czekam na nią 2 tygodnie. Mówią, że mam za wysoką temperaturę. Pacjenci podpowiadają co trzeba zrobić. Rodzice przywożą… gotówkę. Temperatura nagle spada. Operacja jest już możliwa.

Usuwają odłamki kostne wokół rdzenia. Kość pobrana z biodra uzupełnia fragment kręgu w kręgosłupie szyjnym. Po operacji leżę pół roku. Widzę tylko sufit i pościel kiedy zmieniają moją pozycję na łóżku. Pytam lekarza, czy będę chociaż sam siedział. Ten dziwi się, że wiem, co mnie czeka. Przenoszą mnie do kliniki rehabilitacji. Oddział duży, ale ćwiczenia bierne i siermiężne. Jak umyć zęby, chwycić łyżkę, skorzystać z toalety nie uczy mnie nikt. To wszystko robią pielęgniarki. Żeby było szybciej.

Wypuszczają mnie ze szpitala na wózku. Waży 45 kg i pochodzi z zagranicznych darów. Można z niego zrobić łóżko – podnieść podnóżki, opuścić zagłówek. W domu rodziców sprawdza się. Po 3 miesiącach adaptacji, jeśli ktoś mnie na nim posadzi, to siedzę na nim cały dzień. Tyle zaoferował mi w latach 90. polski system leczenia i rehabilitacji osób po URK.

Aktywizuje mnie Fundacja Aktywnej Rehabilitacji. Na ich obozach uczę się tego, co robiły przy mnie pielęgniarki. Wizja powrotu do domu pod opiekę starzejących się rodziców i wieloletnia bezczynność – bardzo motywują do działania.

Niezależne życie zaczynam po 2 latach od wypadku. Wracam do Poznania. Sam mieszkam, prowadzę samochód, robię zakupy. Pracuję znów na Uczelni. Koncentruję się na rehabilitacji osób po URK. Badania i prace naukowe, staże zagraniczne, doktorat, habilitacja, profesura. Wracam też do czynnego sportu. Z sukcesami. Startuję w Igrzyskach Paraolimpijskich w Lillehammer. Uprawiam narciarstwo na mono-ski, jeżdżę handbikiem. Zaliczam kurs nurkowy, paralotniarski, szybowcowy. Udzielam się społecznie. Dostaję kilka ważnych odznaczeń honorowych. W międzyczasie przychodzi miłość, biorę ślub, rodzi nam się dwoje dzieci. Renty nie pobierałem nigdy.

Obecna sytuacja osób po URK jest nieporównywalnie lepsza. Niestety, wciąż nie przekłada się na wyższą jakość rehabilitacji. Może w Polsce są ośrodki, które rehabilitację po URK prowadzą profesjonalnie, zgodnie ze standardami światowymi. Ja takich nie znam… Najlepsza rehabilitacja? Zwykłe, codzienne, samodzielne życie.

Rehabilitacja osoby po URK jest skomplikowana. Wymaga zespołu wielospecjalistycznego, a w nim: lekarza, pielęgniarki, psychologa i seksuologa. Wtedy pacjent na szansę na właściwe leczenie. Ważne jest też wdrożenie zasady: naucz się niezależnego życia w połowie drogi – między rehabilitacją medyczną a powrotem do domu. To właśnie zapewnia Fundacja PODAJ DALEJ w mieszkaniach treningowych.

Co nam, osobom z niepełnosprawnością pomaga? Zmiana prawa budowlanego. Rozwój technologii cyfrowej, a wraz z nią m.in. telekonsultacje medyczne i podpis elektroniczny. Zarządcy środków transportu też nas bardziej widzą. Cieszą mnie programy wsparcia finansowego PFRON oraz dostęp do adaptowanego sprzętu sportowego. Ciekawi mnie rozwój Asystencji Osobistej. Czy i my, tak jak Brytyjczycy dojdziemy do wniosku, że żona, mąż, partner lub partnerka mają swoje własne role i nie powinni być naszymi asystentami?

TOMASZ TASIEMSKI

mąż, ojciec, sportowiec, naukowiec, profesor zwyczajny, Dziekan Wydziału Nauk o Kulturze Fizycznej Akademii Wychowania Fizycznego (AWF) w Poznaniu

Lipcowy dzień 1990 r. Plaża nad Jeziorem Jarosławieckim pełna ludzi. Stoję na skarpie. Biorę rozbieg i odbijam się od ziemi, aby przelecieć nad piaskiem do wody. To kolejny skok. Popisuję się. Salto, śruba i… uderzenie o twarde dno jeziora… Jestem świadomy. Tego, że nie wypływam. Tego, że nie mogę obrócić się na plecy. Widzę moje stopy wleczone po żwirze. Ale ani nóg, ani rąk nie czuję. Wiem co mi jest. Jestem pracownikiem naukowym Zakładu Sportów Zimowych AWF. Jednak wciąż nie mogę uwierzyć… To się przytrafia innym, ale nie mnie…

Karetka zawozi mnie do szpitala w Poznaniu. Pierwszy zabieg. Wywiercają mi w głowie dwie dziury. Wkładają tam haki i montują wyciąg. Po kilku godzinach, kolejny zabieg. Inny lekarz decyduje, aby haki i wyciąg usunąć. Wie o 6 „złotych godzinach”. W tym czasie, po urazach rdzenia kręgowego (URK), trzeba wykonać operację odbarczenia kręgosłupa, aby ograniczyć straty neurologiczne. Ja czekam na nią 2 tygodnie. Mówią, że mam za wysoką temperaturę. Pacjenci podpowiadają co trzeba zrobić. Rodzice przywożą… gotówkę. Temperatura nagle spada. Operacja jest już możliwa.

Usuwają odłamki kostne wokół rdzenia. Kość pobrana z biodra uzupełnia fragment kręgu w kręgosłupie szyjnym. Po operacji leżę pół roku. Widzę tylko sufit i pościel kiedy zmieniają moją pozycję na łóżku. Pytam lekarza, czy będę chociaż sam siedział. Ten dziwi się, że wiem, co mnie czeka. Przenoszą mnie do kliniki rehabilitacji. Oddział duży, ale ćwiczenia bierne i siermiężne. Jak umyć zęby, chwycić łyżkę, skorzystać z toalety nie uczy mnie nikt. To wszystko robią pielęgniarki. Żeby było szybciej.

Wypuszczają mnie ze szpitala na wózku. Waży 45 kg i pochodzi z zagranicznych darów. Można z niego zrobić łóżko – podnieść podnóżki, opuścić zagłówek. W domu rodziców sprawdza się. Po 3 miesiącach adaptacji, jeśli ktoś mnie na nim posadzi, to siedzę na nim cały dzień. Tyle zaoferował mi w latach 90. polski system leczenia i rehabilitacji osób po URK.

Aktywizuje mnie Fundacja Aktywnej Rehabilitacji. Na ich obozach uczę się tego, co robiły przy mnie pielęgniarki. Wizja powrotu do domu pod opiekę starzejących się rodziców i wieloletnia bezczynność – bardzo motywują do działania.

Niezależne życie zaczynam po 2 latach od wypadku. Wracam do Poznania. Sam mieszkam, prowadzę samochód, robię zakupy. Pracuję znów na Uczelni. Koncentruję się na rehabilitacji osób po URK. Badania i prace naukowe, staże zagraniczne, doktorat, habilitacja, profesura. Wracam też do czynnego sportu. Z sukcesami. Startuję w Igrzyskach Paraolimpijskich w Lillehammer. Uprawiam narciarstwo na mono-ski, jeżdżę handbikiem. Zaliczam kurs nurkowy, paralotniarski, szybowcowy. Udzielam się społecznie. Dostaję kilka ważnych odznaczeń honorowych. W międzyczasie przychodzi miłość, biorę ślub, rodzi nam się dwoje dzieci. Renty nie pobierałem nigdy.

Obecna sytuacja osób po URK jest nieporównywalnie lepsza. Niestety, wciąż nie przekłada się na wyższą jakość rehabilitacji. Może w Polsce są ośrodki, które rehabilitację po URK prowadzą profesjonalnie, zgodnie ze standardami światowymi. Ja takich nie znam… Najlepsza rehabilitacja? Zwykłe, codzienne, samodzielne życie.

Rehabilitacja osoby po URK jest skomplikowana. Wymaga zespołu wielospecjalistycznego, a w nim: lekarza, pielęgniarki, psychologa i seksuologa. Wtedy pacjent na szansę na właściwe leczenie. Ważne jest też wdrożenie zasady: naucz się niezależnego życia w połowie drogi – między rehabilitacją medyczną a powrotem do domu. To właśnie zapewnia Fundacja PODAJ DALEJ w mieszkaniach treningowych.

Co nam, osobom z niepełnosprawnością pomaga? Zmiana prawa budowlanego. Rozwój technologii cyfrowej, a wraz z nią m.in. telekonsultacje medyczne i podpis elektroniczny. Zarządcy środków transportu też nas bardziej widzą. Cieszą mnie programy wsparcia finansowego PFRON oraz dostęp do adaptowanego sprzętu sportowego. Ciekawi mnie rozwój Asystencji Osobistej. Czy i my, tak jak Brytyjczycy dojdziemy do wniosku, że żona, mąż, partner lub partnerka mają swoje własne role i nie powinni być naszymi asystentami?