W tym samochodzie było nas 3. Wracaliśmy z dyskoteki. Kierowca przysnął za kierownicą. Uderzyliśmy w drzewo. Wypadłem przez przednią szybę. Rdzeń kręgosłupa przerwany mam dość nisko.
Porażenie dotknęło tylko nóg. „Miałeś chłopie szczęście”. Tak mi wszyscy tłumaczyli. Ja tam tego szczęścia nie widziałem… To było w 2007 r. Mieszkałem w Kole pod Koninem. Tam też pracowałem. W miejscowych zakładach mięsnych. Przydał się tam mój dyplom technika technologii żywienia. Nie snułem planów na przyszłość. Miałem 25 lat i całe życie przed sobą.
Buntowałem się przeciwko losowi. Nie wierzyłem, że nie będę chodził. Ani lekarzom, ani chłopakom na wózkach z Fundacji PODAJ DALEJ. Przyjechali do mnie już 2 tygodnie po wypadku. Chcieli pomóc. Żebym zaakceptował to, że na własnych nogach już dalej w życie nie pójdę. Ale mogę w nie wjechać i swobodnie się po nim poruszać. Na wózku. Jeśli się tego nauczę. Chcieli pokazać jak to zrobić. Odprawiłem ich. Wiele razy. Bo wciąż miałem nadzieję, że mój stan jest przejściowy.
Nie byłem jednak głupcem. W końcu dotarło do mnie, że rehabilitacja, ćwiczenia, masaże itd. owszem, są potrzebne, bo dają mi siłę. Ale władzy w moich porażonych nogach nie przywrócą nigdy. Gdy nadzieja na chodzenie… odeszła, postanowiłem sobie, innym ludziom, światu udowodnić, że mogę być samodzielny.
Jazdy i życia na wózku uczyłem się sam. Sam kombinowałem jak balansować na kołach, jak podjeżdżać pod krawężniki, jak przejechać przez nierówne płyty chodnikowe i wysypane żwirem alejki w parku, albo jak wjeżdżać i zjeżdżać ze schodów. Jak to wszystko zrobić, aby z wózka nie wypaść, aby z wózkiem się nie wywrócić. A jeśli już to się stanie, to co zrobić, aby nie leżeć na ulicy, nie prosić nikogo o pomoc, tylko samemu na wózek z powrotem usiąść.
Dałem się namówić dopiero po 4 latach. Do tego, żeby robić coś więcej, niż ćwiczyć i siedzieć w domu. Zebrało się nas kilku. Takich jak ja, chłopaków z urazami rdzenia kręgowego. Chcieliśmy grać w koszykówkę na wózkach. Nazwaliśmy się „Mustangami”. W styczniu 2012 r. zebraliśmy się na pierwszym treningu. Jeszcze bez sportowych wózków. A teraz? Jesteśmy 3 krotnymi (z rzędu) Mistrzami Polski. Wygraliśmy też 2 Puchary i 1 Superpuchar Polski.
Uznałem też, że mogę szkolić innych. Uczę życia na wózku podopiecznych mieszkań treningowych. Pomagam też w rekrutacji nowych mieszkańców. Tylko co czwarta osoba z urazem rdzenia, która do nas trafia „coś” tam umie koło siebie zrobić. Są osoby, które przywożą do nas na noszach. Złamanych fizycznie i załamanych emocjonalnie. Bo przecież życie im się „zawaliło”. A po kilku tygodniach ci ludzie wyjeżdżają od nas sami, na dobranych wózkach i z planami na nowy etap. Ja też planuję. W przyszłym roku ślub. Ukochana, 4 dzieci i pies Lili już są.
Nazywam się PRZEMYSŁAW STELMASIK.
Jestem instruktorem niezależnego życia.
Mam porażenie dwukończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.
W tym samochodzie było nas 3. Wracaliśmy z dyskoteki. Kierowca przysnął za kierownicą. Uderzyliśmy w drzewo. Wypadłem przez przednią szybę. Rdzeń kręgosłupa przerwany mam dość nisko.
Porażenie dotknęło tylko nóg. „Miałeś chłopie szczęście”. Tak mi wszyscy tłumaczyli. Ja tam tego szczęścia nie widziałem… To było w 2007 r. Mieszkałem w Kole pod Koninem. Tam też pracowałem. W miejscowych zakładach mięsnych. Przydał się tam mój dyplom technika technologii żywienia. Nie snułem planów na przyszłość. Miałem 25 lat i całe życie przed sobą.
Buntowałem się przeciwko losowi. Nie wierzyłem, że nie będę chodził. Ani lekarzom, ani chłopakom na wózkach z Fundacji PODAJ DALEJ. Przyjechali do mnie już 2 tygodnie po wypadku. Chcieli pomóc. Żebym zaakceptował to, że na własnych nogach już dalej w życie nie pójdę. Ale mogę w nie wjechać i swobodnie się po nim poruszać. Na wózku. Jeśli się tego nauczę. Chcieli pokazać jak to zrobić. Odprawiłem ich. Wiele razy. Bo wciąż miałem nadzieję, że mój stan jest przejściowy.
Nie byłem jednak głupcem. W końcu dotarło do mnie, że rehabilitacja, ćwiczenia, masaże itd. owszem, są potrzebne, bo dają mi siłę. Ale władzy w moich porażonych nogach nie przywrócą nigdy. Gdy nadzieja na chodzenie… odeszła, postanowiłem sobie, innym ludziom, światu udowodnić, że mogę być samodzielny.
Jazdy i życia na wózku uczyłem się sam. Sam kombinowałem jak balansować na kołach, jak podjeżdżać pod krawężniki, jak przejechać przez nierówne płyty chodnikowe i wysypane żwirem alejki w parku, albo jak wjeżdżać i zjeżdżać ze schodów. Jak to wszystko zrobić, aby z wózka nie wypaść, aby z wózkiem się nie wywrócić. A jeśli już to się stanie, to co zrobić, aby nie leżeć na ulicy, nie prosić nikogo o pomoc, tylko samemu na wózek z powrotem usiąść.
Dałem się namówić dopiero po 4 latach. Do tego, żeby robić coś więcej, niż ćwiczyć i siedzieć w domu. Zebrało się nas kilku. Takich jak ja, chłopaków z urazami rdzenia kręgowego. Chcieliśmy grać w koszykówkę na wózkach. Nazwaliśmy się „Mustangami”. W styczniu 2012 r. zebraliśmy się na pierwszym treningu. Jeszcze bez sportowych wózków. A teraz? Jesteśmy 3 krotnymi (z rzędu) Mistrzami Polski. Wygraliśmy też 2 Puchary i 1 Superpuchar Polski.
Uznałem też, że mogę szkolić innych. Uczę życia na wózku podopiecznych mieszkań treningowych. Pomagam też w rekrutacji nowych mieszkańców. Tylko co czwarta osoba z urazem rdzenia, która do nas trafia „coś” tam umie koło siebie zrobić. Są osoby, które przywożą do nas na noszach. Złamanych fizycznie i załamanych emocjonalnie. Bo przecież życie im się „zawaliło”. A po kilku tygodniach ci ludzie wyjeżdżają od nas sami, na dobranych wózkach i z planami na nowy etap. Ja też planuję. W przyszłym roku ślub. Ukochana, 4 dzieci i pies Lili już są.
Nazywam się PRZEMYSŁAW STELMASIK.
Jestem instruktorem niezależnego życia.
Mam porażenie dwukończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.