barmanka, specjalistka ds. logistyki, likwidatorka szkód,
starchild (dziecko gwiazd) – osoba wspierająca rozwój ludzi
„Wyfrunęłam z gniazda” jako 16-latka. Wprost do średniej szkoły z internatem w Gdańsku. Życie szybko mnie nauczyło, że żyć to trzeba mieć z czego. Mama wspierała, ale brać od niej pieniądze na ciuchy czy farby do włosów było mi nie honor. Najpierw dorabiałam „na kuchni” i „na sali” w gastronomii. Potem zarabiałam na wszystko. Wtedy, gdy już studiowałam ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim.
Kochałam aromaty i gwar tej kawiarni. To był ostatni gastro-lokal, w którym pracowałam. Gdy właściciel go zamknął, musiałam poszukać nowego źródła utrzymania. Zaczęłam wypłacać ludziom odszkodowania.
Na festiwal muzyczny „Flądry” poszliśmy we troje. Ja i kumpel z dziewczyną. Potem znaleźliśmy miejsce na rozmówki. Słabo oświetlone i z dala od toalet. Gdy organizm „wszczął alarm” skorzystałam z natury. Nie wiedziałam, że ścieżka zaprowadzi mnie na… dach bunkra z XIX-wiecznych fortyfikacji. Ukucnęłam i… zleciałam 5 metrów w dół. Była noc z 16 na 17 czerwca 2023 r.
Bolesny każdy oddech. Chcę krzyczeć – nie mogę. Jazda karetką. Odpowiedzi na wiele pytań. Zdejmowanie kolczyków. Tyle fleszy pamiętam z tamtej nocy. I jeszcze to, że nie czułam bioder i nóg. O 7.00 rano byłam już po operacji. Zobaczyłam pampersa i cewnik. Przeraziłam się. Przyjechała mama. Pierwszy raz unikała moich oczu i stopowała łzy.
„Wybuchowe uszkodzenie kręgosłupa”. To diagnoza ze szpitalnych papierów. I dalej: złamanie Th8 typu B2 i porażenie kończyn dolnych. To wina krwiaka, który „przydusił” komórki rdzenia. Tego dowiedziałam się 5 miesięcy później. Od mojego drugiego lekarza. Ten pierwszy… chował się przede mną w szpitalnej toalecie. Co znaczy brak czucia w nogach, domyśliłam się sama.
Na neurochirurgii spędziłam 3 tygodnie. W cieple i życzliwości. – Będzie inaczej, ale też fajnie – przekonywał mnie fizjoterapeuta. Trzy miesiące na oddziale rehabilitacyjnym wolę zapomnieć. Ćwiczenia na poziomie najwyższym. Podejście personelu – na najniższym. Jakbym uszkodziła mózg, a nie kręgosłup. Nadziei na chodzenie pozwoliłam odejść. Postanowiłam pielęgnować każdy dzień.
Kąty Rybackie powitały mnie z szacunkiem. Bez irytujących spojrzeń i głupich pytań. Mogli inaczej. Jako jedyna w gminie poruszam się na wózku. Zdarzenie z codziennością było trudne. W małym domu, niedopasowanym do nowej mnie, bez pracy, przyjaciół czułam się jak w klatce. Dbania o siebie, sprzątania, gotowania uczyłam się od nowa. Tym razem na siedząco.
To był jeden z najważniejszych „klików”. Na mieszkania treningowe Fundacji PODAJ DALEJ trafiłam przypadkiem. Opis tego co się tam dzieje był entuzjastyczny. Wypełniłam formularz, kliknęłam „wyślij”. Bez nadziei, że mnie przyjmą. A przyjęli tak, jakby czekali na mnie od dawna.
Będę mieszkać sama. I będę pracować, podróżować, imprezować i w ogóle – robić to, czego zapragnę. Ludzie z Fundacji byli tego pewni. To od nich usłyszałam to pierwszy raz. W szpitalu wieszczyli, że z domu nie wyjdę, bo się na mieście sama „nie ogarnę”. Bałam się tych przepowiedni. Nie znałam wcześniej osób na wózkach.
Szybko postarałam się o orzeczenie o niepełnosprawności. Bez niego i dofinansowania z PFRON nie miałabym wózka, podjazdu do domu, ani dostosowanej łazienki. W końcu. Bo procedury są długie i żmudne. Już do wypełniania skomplikowanych formularzy potrzebowałam pomocy. Wielu ludzi ta „papierologia” przerasta. Rezygnują ze wsparcia.
Rehabilitacja „na NFZ” kończy się szybko. A jej brak oznacza regres sprawności. Na prywatną nie byłoby mnie stać, gdyby nie zbiórki. Moja wypłata idzie „na życie”. Zdecydowanie droższe, niż osób sprawnych. Gdyby nie umowa o pracę, ubezpieczenie i życzliwość szefostwa, moje życie ekonomiczne byłoby „przerąbane”.
Oczywiście, że się boję. Najbardziej o swoje ciało. O te jego fragmenty, których nie czuję. Tego, że skręcę kostkę, albo nie zauważę w porę rumienia zwiastującego odleżynę. Moje nogi są bezbronne jak dziecko. Nie dadzą mi znać bólem, że je buty uwierają.
Chcę być ikoną. Chcę ludzi inspirować historią „Akrobatki”, która w 9 miesięcy po tym jak znalazła się na wózku, wróciła do normalnego życia. Już ćwiczę. Dobór słów, wyrażanie emocji, współodczuwanie. Otwieram się na wszystko co mnie spotyka. Ostatnio, na nowy projekt teatralny. Patrzę w lustro i uśmiecham się do pewnej siebie kobiety, którą tam widzę. Obudziłam w sobie wojowniczkę i pielęgnuję ją całym sercem.
barmanka, specjalistka ds. logistyki, likwidatorka szkód,
starchild (dziecko gwiazd) – osoba wspierająca rozwój ludzi
„Wyfrunęłam z gniazda” jako 16-latka. Wprost do średniej szkoły z internatem w Gdańsku. Życie szybko mnie nauczyło, że żyć to trzeba mieć z czego. Mama wspierała, ale brać od niej pieniądze na ciuchy czy farby do włosów było mi nie honor. Najpierw dorabiałam „na kuchni” i „na sali” w gastronomii. Potem zarabiałam na wszystko. Wtedy, gdy już studiowałam ekonomię na Uniwersytecie Gdańskim.
Kochałam aromaty i gwar tej kawiarni. To był ostatni gastro-lokal, w którym pracowałam. Gdy właściciel go zamknął, musiałam poszukać nowego źródła utrzymania. Zaczęłam wypłacać ludziom odszkodowania.
Na festiwal muzyczny „Flądry” poszliśmy we troje. Ja i kumpel z dziewczyną. Potem znaleźliśmy miejsce na rozmówki. Słabo oświetlone i z dala od toalet. Gdy organizm „wszczął alarm” skorzystałam z natury. Nie wiedziałam, że ścieżka zaprowadzi mnie na… dach bunkra z XIX-wiecznych fortyfikacji. Ukucnęłam i… zleciałam 5 metrów w dół. Była noc z 16 na 17 czerwca 2023 r.
Bolesny każdy oddech. Chcę krzyczeć – nie mogę. Jazda karetką. Odpowiedzi na wiele pytań. Zdejmowanie kolczyków. Tyle fleszy pamiętam z tamtej nocy. I jeszcze to, że nie czułam bioder i nóg. O 7.00 rano byłam już po operacji. Zobaczyłam pampersa i cewnik. Przeraziłam się. Przyjechała mama. Pierwszy raz unikała moich oczu i stopowała łzy.
„Wybuchowe uszkodzenie kręgosłupa”. To diagnoza ze szpitalnych papierów. I dalej: złamanie Th8 typu B2 i porażenie kończyn dolnych. To wina krwiaka, który „przydusił” komórki rdzenia. Tego dowiedziałam się 5 miesięcy później. Od mojego drugiego lekarza. Ten pierwszy… chował się przede mną w szpitalnej toalecie. Co znaczy brak czucia w nogach, domyśliłam się sama.
Na neurochirurgii spędziłam 3 tygodnie. W cieple i życzliwości. – Będzie inaczej, ale też fajnie – przekonywał mnie fizjoterapeuta. Trzy miesiące na oddziale rehabilitacyjnym wolę zapomnieć. Ćwiczenia na poziomie najwyższym. Podejście personelu – na najniższym. Jakbym uszkodziła mózg, a nie kręgosłup. Nadziei na chodzenie pozwoliłam odejść. Postanowiłam pielęgnować każdy dzień.
Kąty Rybackie powitały mnie z szacunkiem. Bez irytujących spojrzeń i głupich pytań. Mogli inaczej. Jako jedyna w gminie poruszam się na wózku. Zdarzenie z codziennością było trudne. W małym domu, niedopasowanym do nowej mnie, bez pracy, przyjaciół czułam się jak w klatce. Dbania o siebie, sprzątania, gotowania uczyłam się od nowa. Tym razem na siedząco.
To był jeden z najważniejszych „klików”. Na mieszkania treningowe Fundacji PODAJ DALEJ trafiłam przypadkiem. Opis tego co się tam dzieje był entuzjastyczny. Wypełniłam formularz, kliknęłam „wyślij”. Bez nadziei, że mnie przyjmą. A przyjęli tak, jakby czekali na mnie od dawna.
Będę mieszkać sama. I będę pracować, podróżować, imprezować i w ogóle – robić to, czego zapragnę. Ludzie z Fundacji byli tego pewni. To od nich usłyszałam to pierwszy raz. W szpitalu wieszczyli, że z domu nie wyjdę, bo się na mieście sama „nie ogarnę”. Bałam się tych przepowiedni. Nie znałam wcześniej osób na wózkach.
Szybko postarałam się o orzeczenie o niepełnosprawności. Bez niego i dofinansowania z PFRON nie miałabym wózka, podjazdu do domu, ani dostosowanej łazienki. W końcu. Bo procedury są długie i żmudne. Już do wypełniania skomplikowanych formularzy potrzebowałam pomocy. Wielu ludzi ta „papierologia” przerasta. Rezygnują ze wsparcia.
Rehabilitacja „na NFZ” kończy się szybko. A jej brak oznacza regres sprawności. Na prywatną nie byłoby mnie stać, gdyby nie zbiórki. Moja wypłata idzie „na życie”. Zdecydowanie droższe, niż osób sprawnych. Gdyby nie umowa o pracę, ubezpieczenie i życzliwość szefostwa, moje życie ekonomiczne byłoby „przerąbane”.
Oczywiście, że się boję. Najbardziej o swoje ciało. O te jego fragmenty, których nie czuję. Tego, że skręcę kostkę, albo nie zauważę w porę rumienia zwiastującego odleżynę. Moje nogi są bezbronne jak dziecko. Nie dadzą mi znać bólem, że je buty uwierają.
Chcę być ikoną. Chcę ludzi inspirować historią „Akrobatki”, która w 9 miesięcy po tym jak znalazła się na wózku, wróciła do normalnego życia. Już ćwiczę. Dobór słów, wyrażanie emocji, współodczuwanie. Otwieram się na wszystko co mnie spotyka. Ostatnio, na nowy projekt teatralny. Patrzę w lustro i uśmiecham się do pewnej siebie kobiety, którą tam widzę. Obudziłam w sobie wojowniczkę i pielęgnuję ją całym sercem.