Chwila nieuwagi, poślizg i „lądowanie” na poboczu drogi. To był mój 2 wypadek na motocyklu. Byłem pewny, że po 3 miesiącach będę zdrowy. Tak jak po tym pierwszym. Długo do mnie docierało, że motocykla już nie poprowadzę i na nogach nie stanę.
200 metrów. „Wyłożyłem się” tak blisko domu. W niewielkich Olszycach na Podkarpaciu. Tak małych, że pracy tam nie znalazłem. 26-letniego wtedy, chłopaka po zawodówce gastronomicznej w regionie też nie potrzebowali. Załatwiłem więc sobie „sezonówkę” w Belgii. Tamtego dnia, pod koniec sierpnia 2018 r. wróciłem do Polski. Na przejażdżkę wybrałem się ot tak, żeby „przewietrzyć” motocykl.
Jakiś chłopak przytrzymywał mi głowę. Ktoś wezwał pomoc. Przyleciał helikopter ratowniczy i zabrał mnie do szpitala w Rzeszowie. Tam przeszedłem operację rdzenia kręgowego przerwanego na poziomie klatki piersiowej. Oprzytomniałem po kilku dniach od kraksy. Wtedy mi to opowiedzieli.
Nie będę chodził. Mama bała się powiedzieć mi o tym. Lekarze też tłumaczyli jakoś „na okrągło”. Rozmawiałem z pacjentami. Szukałem w internecie. Długo nie opuszczała mnie nadzieja, że paraliż się cofnie. I długo nie doceniałem sprawnych rąk.
Próbowałem wszystkiego. Rehabilitacji w prywatnych ośrodkach. Ćwiczeń, chodu w egzoszkieletach i lokomatach. Potem przeszczepu komórek macierzystych. Dzwoniłem do kliniki w Tajlandii. Za neuromodulator chcieli 300 tys. zł. Gwarancji, że choć jednym palcem ruszę nie dawali. Chwytałem się wielu „desek ratunku”. Wszystko na nic.
Blok bez windy. Mieszkanie na 2 piętrze. Taki dom miałem, więc do niego wróciłem. Na ćwiczenia kilka razy w tygodniu, „gapienie się” w telewizor i szperanie po internecie. Tam znalazłem nadzieję. Był lipiec 2019 r.
„Przyjeżdżaj do Konina!” Usłyszałem po wysłaniu wniosku i rozmowie on-line. Ludzie z Fundacji PODAJ DALEJ zaoferowali mi 12-to tygodniowy pobyt w mieszkaniu treningowym, rehabilitację, treningi niezależności i inną, potrzebną pomoc. Wszystko za darmo. Tylko jedzenie moje. Byłem podejrzliwy. Do tej pory za wszystko płaciłem. Szukałem haczyka, ale go nie było.
Była za to „głęboka woda”. Uprać ciuchy i wyprasować. Zrobić zakupy, przyrządzić jedzenie. Wszystko sam. Przyznaję, że te „kuchenne sprawy” były najtrudniejsze. I jeszcze dojechać autobusem na zajęcia. Myślałem, że jadę sam. O tym, że „śledził” mnie czujny instruktor dowiedziałem się później. Tak mnie uczyli samodzielności.
Zostałem w Koninie. Do domu wróciłem na krótko. Żeby udowodnić mamie, że sobie poradzę. Wynająłem mieszkanie, kupiłem auto. Dojeżdżałem nim do pracy w Fundacji. Najpierw jako wolontariusz, później stażysta, a po zdobyciu dyplomu instruktora sportu osób niepełnosprawnych – jako pracownik.
Nie planuję przyszłości. Ja się cieszę z tego co mam. Pracy, własnego już mieszkania i mojej Weroniki. Ją też znalazłem dzięki Fundacji. Taki paradoks. Musiałem się połamać, żeby swoje życie wyprostować.
Nazywam się MATEUSZ ZAJĄC.
Jestem instruktorem niezależnego życia.
Mam porażenie dwukończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.
Chwila nieuwagi, poślizg i „lądowanie” na poboczu drogi. To był mój 2 wypadek na motocyklu. Byłem pewny, że po 3 miesiącach będę zdrowy. Tak jak po tym pierwszym. Długo do mnie docierało, że motocykla już nie poprowadzę i na nogach nie stanę.
200 metrów. „Wyłożyłem się” tak blisko domu. W niewielkich Olszycach na Podkarpaciu. Tak małych, że pracy tam nie znalazłem. 26-letniego wtedy, chłopaka po zawodówce gastronomicznej w regionie też nie potrzebowali. Załatwiłem więc sobie „sezonówkę” w Belgii. Tamtego dnia, pod koniec sierpnia 2018 r. wróciłem do Polski. Na przejażdżkę wybrałem się ot tak, żeby „przewietrzyć” motocykl.
Jakiś chłopak przytrzymywał mi głowę. Ktoś wezwał pomoc. Przyleciał helikopter ratowniczy i zabrał mnie do szpitala w Rzeszowie. Tam przeszedłem operację rdzenia kręgowego przerwanego na poziomie klatki piersiowej. Oprzytomniałem po kilku dniach od kraksy. Wtedy mi to opowiedzieli.
Nie będę chodził. Mama bała się powiedzieć mi o tym. Lekarze też tłumaczyli jakoś „na okrągło”. Rozmawiałem z pacjentami. Szukałem w internecie. Długo nie opuszczała mnie nadzieja, że paraliż się cofnie. I długo nie doceniałem sprawnych rąk.
Próbowałem wszystkiego. Rehabilitacji w prywatnych ośrodkach. Ćwiczeń, chodu w egzoszkieletach i lokomatach. Potem przeszczepu komórek macierzystych. Dzwoniłem do kliniki w Tajlandii. Za neuromodulator chcieli 300 tys. zł. Gwarancji, że choć jednym palcem ruszę nie dawali. Chwytałem się wielu „desek ratunku”. Wszystko na nic.
Blok bez windy. Mieszkanie na 2 piętrze. Taki dom miałem, więc do niego wróciłem. Na ćwiczenia kilka razy w tygodniu, „gapienie się” w telewizor i szperanie po internecie. Tam znalazłem nadzieję. Był lipiec 2019 r.
„Przyjeżdżaj do Konina!” Usłyszałem po wysłaniu wniosku i rozmowie on-line. Ludzie z Fundacji PODAJ DALEJ zaoferowali mi 12-to tygodniowy pobyt w mieszkaniu treningowym, rehabilitację, treningi niezależności i inną, potrzebną pomoc. Wszystko za darmo. Tylko jedzenie moje. Byłem podejrzliwy. Do tej pory za wszystko płaciłem. Szukałem haczyka, ale go nie było.
Była za to „głęboka woda”. Uprać ciuchy i wyprasować. Zrobić zakupy, przyrządzić jedzenie. Wszystko sam. Przyznaję, że te „kuchenne sprawy” były najtrudniejsze. I jeszcze dojechać autobusem na zajęcia. Myślałem, że jadę sam. O tym, że „śledził” mnie czujny instruktor dowiedziałem się później. Tak mnie uczyli samodzielności.
Zostałem w Koninie. Do domu wróciłem na krótko. Żeby udowodnić mamie, że sobie poradzę. Wynająłem mieszkanie, kupiłem auto. Dojeżdżałem nim do pracy w Fundacji. Najpierw jako wolontariusz, później stażysta, a po zdobyciu dyplomu instruktora sportu osób niepełnosprawnych – jako pracownik.
Nie planuję przyszłości. Ja się cieszę z tego co mam. Pracy, własnego już mieszkania i mojej Weroniki. Ją też znalazłem dzięki Fundacji. Taki paradoks. Musiałem się połamać, żeby swoje życie wyprostować.
Nazywam się MATEUSZ ZAJĄC.
Jestem instruktorem niezależnego życia.
Mam porażenie dwukończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.