MAREK BYSTRZYCKI

mechanik, kierowca, współtwórca spółdzielni socjalnej „Sport i Rehabilitacja”, koszykarz na wózku, założyciel drużyny KSS Mustang Konin i reprezentacji Polski w koszykówce na wózkach

Ten mój wózek to… zapłata. Za jeden błąd. Miałem 24 lata. Wracałem letnią nocą z festynu. „Po alkoholu” byliśmy obaj. I ja, idący skrajem parku, i kierowca, który we mnie wjechał przygniatając autem do ziemi. Potworny ból czułem w plecach. W nogach już nie. Byłem pewny, że złamałem kręgosłup.

Przyjechała karetka. Nie chcieli mnie zabrać. Właśnie przez alkohol. Lekarz zlitował się, gdy usłyszał moje nazwisko. Znał moją mamę, pielęgniarkę. Ułożyli mnie na noszach. Szyję usztywnili kołnierzem. Leków przeciwbólowych nie dostałem. 40 km „drogi przez mękę” do Koła zapamiętam na zawsze.

W kolskim szpitalu zrobili RTG. Potwierdzili, co już wiedziałem. Pomóc mi nie mieli jak. Przewieźli mnie do Kalisza. Pierwszą operację odbarczenia kręgosłupa przeszedłem nad ranem. Robili ją „w ciemno”. Rezonans magnetyczny akurat im się zepsuł. Planowali drugi zabieg. Mówili, że jest potrzebny, ale bezsensowny, bo rdzeń kręgosłupa bardzo uszkodzony. Lekarz powiedział, że z wózka inwalidzkiego to już nie wstanę.

Ból nie mijał. Podczas ćwiczeń na oddziale rehabilitacyjnym, gdy mnie już tam przenieśli także. Mówili, że to normalne. Nawet wtedy, gdy mnie wypisywali do domu. Mama znalazła turnus rehabilitacyjny. W Gostyniu k. Płocka dalej mnie pionizowali, „machali” moimi nogami, adaptowali do wózka, uczyli jak się umyć i ubrać. A ból nie mijał.

Ta operacja jest konieczna. Tak orzekł lekarz ze szpitala Konstancina-Jeziornej k. Warszawy gdy obejrzał mnie i zdjęcia kręgosłupa. Na raz nie dało się mnie zoperować. Przy pierwszym zabiegu zdjęli zespolenie. Przy drugim, po miesiącu, który przeleżałem na wznak, zespolenie założyli tak jak trzeba. Wózka, tym razem dopasowanego do moich możliwości i potrzeb, uczyłem się od nowa.

Żony już nie miałem. Uznaliśmy wspólnie, że lepiej się rozstać. Pracy też nie. Kierowcą w firmie spedycyjnej już być nie mogłem. Ćwiczenia nie przynosiły efektów. Rok od wypadku i żadnego sygnału, że będzie lepiej. Przestałem się rehabilitować w ośrodkach. Zacząłem żyć.

Odnowiłem kontakty z ludźmi. Kupiłem auto ze specjalnym oprzyrządowaniem. Czasem coś zarobiłem. Kolega opowiedział o Fundacji PODAJ DALEJ i rehabilitacji aktywnej. Odwiedziłem Konin raz, drugi. Spodobało mi się. Odnalazłem też klub koszykówki na wózkach. Upał, deszcz, śnieg a ja 3 razy w tygodniu jeździłem do Łodzi. Tak bardzo chciałem trenować.

Opłaciło się. Po trzech latach pierwszy raz powołano mnie do reprezentacji Polski. Na paraolimpiadę w Londynie jednak nie dotarłem. Na swojej pozycji byłem 3. Przeżyłem to. Byłem zły na siebie, że choć ciężko pracowałem, to wciąż nie byłem dość dobry. Uspokoiłem się na wieść o wypadku, w którym zginął mój kolega z drużyny. Ten, który był w Londynie zamiast mnie. Tak bardzo chciał wziąć udział w paraolimpiadzie…

Namówiłem chłopaków na własną drużynę. „Mustangi” grają od 2012 r. W tym czasie byliśmy czterokrotnymi Mistrzami Polski, 2 razy zdobyliśmy Super Puchar i 3 razy Puchar Polski. Drużynę pomogła założyć Aleksandra. Dziś jesteśmy już zaręczeni.

Otworzyliśmy z chłopakami spółdzielnię socjalną. Prowadzimy w Koninie sklep i wypożyczalnię ze sprzętem rehabilitacyjnym i pomocniczym. Mamy też transport dla osób z niepełnosprawnością. Zatrudniamy 10 pracowników, w tym 5 członków drużyny.

Chciałbym, aby u nas było tak jak w USA. Albo choćby w… Turcji. Bo tam też sport osób z niepełnosprawnością jest zawodowy. U nas nie jest, a mógłby być. Potrzeba tylko dobrej woli. Baza w postaci np. dofinansowania z PFRON do zatrudnienia sportowca niepełnosprawnego i jego stanowiska pracy już jest. Nie możemy się utrzymać ze sportu więc szukamy innych rozwiązań. I patrzymy jak młode talenty sportowe uciekają za granicę. A czym różni się trening albo udział w zawodach sportowca sprawnego i niepełnosprawnego? Tyle samo wysiłku, potu, determinacji? Nie tyle samo. U nas, niepełnosprawnych o wiele więcej.

Orzekanie o niepełnosprawności trzeba zmienić. Nie powinno być tak, że ja z porażeniem dwukończynowym i np. osoba unieruchomiona w łóżku, którą trzeba się opiekować całą dobę mamy to samo orzeczenie i formy wsparcia. Ja na siebie zapracuję. Ten leżący człowiek nie. Pomoc publiczna powinna być zależna od stopnia samodzielności.

MAREK BYSTRZYCKI

mechanik, kierowca, współtwórca spółdzielni socjalnej „Sport i Rehabilitacja”, koszykarz na wózku, założyciel drużyny KSS Mustang Konin i reprezentacji Polski w koszykówce na wózkach

Ten mój wózek to… zapłata. Za jeden błąd. Miałem 24 lata. Wracałem letnią nocą z festynu. „Po alkoholu” byliśmy obaj. I ja, idący skrajem parku, i kierowca, który we mnie wjechał przygniatając autem do ziemi. Potworny ból czułem w plecach. W nogach już nie. Byłem pewny, że złamałem kręgosłup.

Przyjechała karetka. Nie chcieli mnie zabrać. Właśnie przez alkohol. Lekarz zlitował się, gdy usłyszał moje nazwisko. Znał moją mamę, pielęgniarkę. Ułożyli mnie na noszach. Szyję usztywnili kołnierzem. Leków przeciwbólowych nie dostałem. 40 km „drogi przez mękę” do Koła zapamiętam na zawsze.

W kolskim szpitalu zrobili RTG. Potwierdzili, co już wiedziałem. Pomóc mi nie mieli jak. Przewieźli mnie do Kalisza. Pierwszą operację odbarczenia kręgosłupa przeszedłem nad ranem. Robili ją „w ciemno”. Rezonans magnetyczny akurat im się zepsuł. Planowali drugi zabieg. Mówili, że jest potrzebny, ale bezsensowny, bo rdzeń kręgosłupa bardzo uszkodzony. Lekarz powiedział, że z wózka inwalidzkiego to już nie wstanę.

Ból nie mijał. Podczas ćwiczeń na oddziale rehabilitacyjnym, gdy mnie już tam przenieśli także. Mówili, że to normalne. Nawet wtedy, gdy mnie wypisywali do domu. Mama znalazła turnus rehabilitacyjny. W Gostyniu k. Płocka dalej mnie pionizowali, „machali” moimi nogami, adaptowali do wózka, uczyli jak się umyć i ubrać. A ból nie mijał.

Ta operacja jest konieczna. Tak orzekł lekarz ze szpitala Konstancina-Jeziornej k. Warszawy gdy obejrzał mnie i zdjęcia kręgosłupa. Na raz nie dało się mnie zoperować. Przy pierwszym zabiegu zdjęli zespolenie. Przy drugim, po miesiącu, który przeleżałem na wznak, zespolenie założyli tak jak trzeba. Wózka, tym razem dopasowanego do moich możliwości i potrzeb, uczyłem się od nowa.

Żony już nie miałem. Uznaliśmy wspólnie, że lepiej się rozstać. Pracy też nie. Kierowcą w firmie spedycyjnej już być nie mogłem. Ćwiczenia nie przynosiły efektów. Rok od wypadku i żadnego sygnału, że będzie lepiej. Przestałem się rehabilitować w ośrodkach. Zacząłem żyć.

Odnowiłem kontakty z ludźmi. Kupiłem auto ze specjalnym oprzyrządowaniem. Czasem coś zarobiłem. Kolega opowiedział o Fundacji PODAJ DALEJ i rehabilitacji aktywnej. Odwiedziłem Konin raz, drugi. Spodobało mi się. Odnalazłem też klub koszykówki na wózkach. Upał, deszcz, śnieg a ja 3 razy w tygodniu jeździłem do Łodzi. Tak bardzo chciałem trenować.

Opłaciło się. Po trzech latach pierwszy raz powołano mnie do reprezentacji Polski. Na paraolimpiadę w Londynie jednak nie dotarłem. Na swojej pozycji byłem 3. Przeżyłem to. Byłem zły na siebie, że choć ciężko pracowałem, to wciąż nie byłem dość dobry. Uspokoiłem się na wieść o wypadku, w którym zginął mój kolega z drużyny. Ten, który był w Londynie zamiast mnie. Tak bardzo chciał wziąć udział w paraolimpiadzie…

Namówiłem chłopaków na własną drużynę. „Mustangi” grają od 2012 r. W tym czasie byliśmy czterokrotnymi Mistrzami Polski, 2 razy zdobyliśmy Super Puchar i 3 razy Puchar Polski. Drużynę pomogła założyć Aleksandra. Dziś jesteśmy już zaręczeni.

Otworzyliśmy z chłopakami spółdzielnię socjalną. Prowadzimy w Koninie sklep i wypożyczalnię ze sprzętem rehabilitacyjnym i pomocniczym. Mamy też transport dla osób z niepełnosprawnością. Zatrudniamy 10 pracowników, w tym 5 członków drużyny.

Chciałbym, aby u nas było tak jak w USA. Albo choćby w… Turcji. Bo tam też sport osób z niepełnosprawnością jest zawodowy. U nas nie jest, a mógłby być. Potrzeba tylko dobrej woli. Baza w postaci np. dofinansowania z PFRON do zatrudnienia sportowca niepełnosprawnego i jego stanowiska pracy już jest. Nie możemy się utrzymać ze sportu więc szukamy innych rozwiązań. I patrzymy jak młode talenty sportowe uciekają za granicę. A czym różni się trening albo udział w zawodach sportowca sprawnego i niepełnosprawnego? Tyle samo wysiłku, potu, determinacji? Nie tyle samo. U nas, niepełnosprawnych o wiele więcej.

Orzekanie o niepełnosprawności trzeba zmienić. Nie powinno być tak, że ja z porażeniem dwukończynowym i np. osoba unieruchomiona w łóżku, którą trzeba się opiekować całą dobę mamy to samo orzeczenie i formy wsparcia. Ja na siebie zapracuję. Ten leżący człowiek nie. Pomoc publiczna powinna być zależna od stopnia samodzielności.