mąż, tata bliźniąt, paralotniarz, rowerzysta, koordynator handlowy Smurfit Westrock na Polskę i Europę Północno-Wschodnią
Byliśmy z Kingą prawie rok po ślubie. W Gdańsku czekało na mnie stanowisko dyrektora handlowego, a na nas nowe życie na Pomorzu. 31 maja 2017 r. zaparkowałem auto pod blokiem, do którego mieliśmy się przeprowadzić, a następnie pojechałem na rowerze na rekonesans okolicy. Chcieliśmy wiedzieć, gdzie znajdują się sklepy, apteka, punkty usługowe i inne ważne miejsca.
Jaśkowa Dolina. Tak nazywał się park, do którego wjechałem. Teren nie był trudny, a mój rower był zwyczajny. Spadłem z niego, zjeżdżając z niewielkiej górki. Dlaczego? Nie pamiętam. Może się czegoś przestraszyłem i odruchowo nacisnąłem hamulec? Straciłem przytomność. Spacerowicz z psem znalazł mnie pół godziny później.
Nie mogłem oddychać. Czułem dotkliwy ból połamanych żeber. Nóg już nie czułem. Lekarz postawił diagnozę, gdy jeszcze leżałem na noszach na oddziale ratunkowym gdańskiego szpitala. – Złamany kręgosłup. Nie będzie pan chodził, ale operacja jest konieczna – powiedział. Po zabiegu usłyszałem od tego samego lekarza, że może będę chodził, a po tygodniu, że jednak na pewno nie.
Pierwsze 2 lata po urazie rdzenia są najważniejsze. Gdy „państwowa” rehabilitacja się skończyła, zacząłem „pielgrzymkę” po prywatnych ośrodkach w całym kraju. Myślałem o powrocie do pracy. Wyliczona przez ZUS kwota renty bardzo motywowała mnie do tego kroku. Wiedziałem, że firma na mnie czeka.
Do życia wróciła mnie żona. Czułą opieką podtrzymywała mnie na duchu. Bez wsparcia rodziny, przyjaciół i ludzi z pracy nie wróciłbym tak szybko do działania. Dobre słowa i wsparcie finansowe otrzymałem nie tylko od Polaków. Nie raz płakałem, dowiadując się, co organizowali pracownicy innych naszych oddziałów, aby pomóc zebrać środki na moje usprawnianie.
Jeszcze niedawno czułem się „dzieckiem szczęścia”. Wózek był symbolem końca życia i kariery. Jak mając go, mogłem podróżować po świecie, piąć się po kolejnych szczeblach rozwoju? Jak prowadzić prezentacje, jak latać samolotem? O życiu na wózku nie miałem pojęcia. Wzór znalazłem w Mysłowicach, gdzie poznałem Marcina – też na wózku. Facet miał żonę, dzieci i prowadził własny biznes. Marcin i kilku innych mężczyzn wjechali mi swoimi wózkami na ambicję. – Mam sprawne ręce i głowę na karku. Wycisnę z życia ile się da – postanowiłem.
Do pracy wracałem etapami. Najpierw zdalnie, potem kilka godzin, na koniec pełny etat. Chciałem szybciej, ale i ja i firma musieliśmy się na to przygotować. W oddziałach, które odwiedzałem, usuwano schody przy wejściach, montowano platformy, a łazienki dostosowywano do potrzeb osób niepełnosprawnych. Jeśli gdzieś nie mogę wjechać, pomagają mi koledzy.
Ludzie w firmie troszczyli się o mnie aż za bardzo. Był pomysł zatrudnienia pielęgniarki, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, co będę mógł robić. Do nowego Marcina już przywykli. Na co dzień nie korzystam z wielu przywilejów dla pracowników z niepełnosprawnością. Pracuję tyle, ile przed wypadkiem. Taka jest prawda: im wyższe stanowisko, tym większa odpowiedzialność i więcej spraw trzeba dopilnować.
Na co organizm mi pozwala? To odkrywałem powoli. Samolotem najpierw poleciałem z żoną do Włoch, potem z kolegą do centrali firmy w Amsterdamie. Dziś latam także na innym sprzęcie. W firmie dowiedziałem się o Fundacji PODAJ DALEJ i projekcie „Rozwiń Skrzydła”. Dawniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym mieć licencję paralotniarza. Z roweru nie zrezygnowałem – teraz mam trójkołowy. Jeśli nie wózkiem, to nim wjadę w ulubione leśne ostępy.
Niepełnosprawni nie są w Polsce traktowani tak samo. Widzę to choćby na turnusach rehabilitacyjnych. Pacjenci „komercyjni” często mają lepiej, niż ci „na NFZ”. A przecież wszyscy odczuwamy ból i chcemy mieć możliwość usprawniania. Różnice są także między Polską a innymi krajami. Na przykład: zakup sprzętu rehabilitacyjnego. U nas kwota jest zbyt niska, podczas gdy w wielu krajach taki sprzęt przekazywany jest za darmo. Wiele przedmiotów, jak cewniki, powinno być bezpłatnych. Umiem liczyć i widzę, jak bardzo wzrosły koszty mojego życia po staniu się osobą z niepełnosprawnością. Ja nie muszę korzystać z publicznej pomocy finansowej, ale tysiące innych osób musi. Uważam, że w tym aspekcie, wiele form wsparcia w naszym kraju wymaga dopracowania.
mąż, tata bliźniąt, paralotniarz, rowerzysta, koordynator handlowy Smurfit Westrock na Polskę i Europę Północno-Wschodnią
Byliśmy z Kingą prawie rok po ślubie. W Gdańsku czekało na mnie stanowisko dyrektora handlowego, a na nas nowe życie na Pomorzu. 31 maja 2017 r. zaparkowałem auto pod blokiem, do którego mieliśmy się przeprowadzić, a następnie pojechałem na rowerze na rekonesans okolicy. Chcieliśmy wiedzieć, gdzie znajdują się sklepy, apteka, punkty usługowe i inne ważne miejsca.
Jaśkowa Dolina. Tak nazywał się park, do którego wjechałem. Teren nie był trudny, a mój rower był zwyczajny. Spadłem z niego, zjeżdżając z niewielkiej górki. Dlaczego? Nie pamiętam. Może się czegoś przestraszyłem i odruchowo nacisnąłem hamulec? Straciłem przytomność. Spacerowicz z psem znalazł mnie pół godziny później.
Nie mogłem oddychać. Czułem dotkliwy ból połamanych żeber. Nóg już nie czułem. Lekarz postawił diagnozę, gdy jeszcze leżałem na noszach na oddziale ratunkowym gdańskiego szpitala. – Złamany kręgosłup. Nie będzie pan chodził, ale operacja jest konieczna – powiedział. Po zabiegu usłyszałem od tego samego lekarza, że może będę chodził, a po tygodniu, że jednak na pewno nie.
Pierwsze 2 lata po urazie rdzenia są najważniejsze. Gdy „państwowa” rehabilitacja się skończyła, zacząłem „pielgrzymkę” po prywatnych ośrodkach w całym kraju. Myślałem o powrocie do pracy. Wyliczona przez ZUS kwota renty bardzo motywowała mnie do tego kroku. Wiedziałem, że firma na mnie czeka.
Do życia wróciła mnie żona. Czułą opieką podtrzymywała mnie na duchu. Bez wsparcia rodziny, przyjaciół i ludzi z pracy nie wróciłbym tak szybko do działania. Dobre słowa i wsparcie finansowe otrzymałem nie tylko od Polaków. Nie raz płakałem, dowiadując się, co organizowali pracownicy innych naszych oddziałów, aby pomóc zebrać środki na moje usprawnianie.
Jeszcze niedawno czułem się „dzieckiem szczęścia”. Wózek był symbolem końca życia i kariery. Jak mając go, mogłem podróżować po świecie, piąć się po kolejnych szczeblach rozwoju? Jak prowadzić prezentacje, jak latać samolotem? O życiu na wózku nie miałem pojęcia. Wzór znalazłem w Mysłowicach, gdzie poznałem Marcina – też na wózku. Facet miał żonę, dzieci i prowadził własny biznes. Marcin i kilku innych mężczyzn wjechali mi swoimi wózkami na ambicję. – Mam sprawne ręce i głowę na karku. Wycisnę z życia ile się da – postanowiłem.
Do pracy wracałem etapami. Najpierw zdalnie, potem kilka godzin, na koniec pełny etat. Chciałem szybciej, ale i ja i firma musieliśmy się na to przygotować. W oddziałach, które odwiedzałem, usuwano schody przy wejściach, montowano platformy, a łazienki dostosowywano do potrzeb osób niepełnosprawnych. Jeśli gdzieś nie mogę wjechać, pomagają mi koledzy.
Ludzie w firmie troszczyli się o mnie aż za bardzo. Był pomysł zatrudnienia pielęgniarki, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, co będę mógł robić. Do nowego Marcina już przywykli. Na co dzień nie korzystam z wielu przywilejów dla pracowników z niepełnosprawnością. Pracuję tyle, ile przed wypadkiem. Taka jest prawda: im wyższe stanowisko, tym większa odpowiedzialność i więcej spraw trzeba dopilnować.
Na co organizm mi pozwala? To odkrywałem powoli. Samolotem najpierw poleciałem z żoną do Włoch, potem z kolegą do centrali firmy w Amsterdamie. Dziś latam także na innym sprzęcie. W firmie dowiedziałem się o Fundacji PODAJ DALEJ i projekcie „Rozwiń Skrzydła”. Dawniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym mieć licencję paralotniarza. Z roweru nie zrezygnowałem – teraz mam trójkołowy. Jeśli nie wózkiem, to nim wjadę w ulubione leśne ostępy.
Niepełnosprawni nie są w Polsce traktowani tak samo. Widzę to choćby na turnusach rehabilitacyjnych. Pacjenci „komercyjni” często mają lepiej, niż ci „na NFZ”. A przecież wszyscy odczuwamy ból i chcemy mieć możliwość usprawniania. Różnice są także między Polską a innymi krajami. Na przykład: zakup sprzętu rehabilitacyjnego. U nas kwota jest zbyt niska, podczas gdy w wielu krajach taki sprzęt przekazywany jest za darmo. Wiele przedmiotów, jak cewniki, powinno być bezpłatnych. Umiem liczyć i widzę, jak bardzo wzrosły koszty mojego życia po staniu się osobą z niepełnosprawnością. Ja nie muszę korzystać z publicznej pomocy finansowej, ale tysiące innych osób musi. Uważam, że w tym aspekcie, wiele form wsparcia w naszym kraju wymaga dopracowania.