Mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce siedzi na wózku inwalidzkim

Dotknąłem tafli wody i usłyszałem trzask. Tak cichy jak pękająca zapałka. Nie wiedziałem wtedy, że to dźwięk łamanych ludzkich kości. Ten odgłos zmienił całe moje życie.

14 lipca 1994 r. Wieczorem, przez dziurę w ogrodzeniu wszedłem z kolegami na koniński basen miejski. Byliśmy my, ciepłe piwo i piłka. Zagraliśmy w zbijaka. Nie chciałem być „zbity”. Skoczyłem do basenu. Zderzając się z lustrem wody usłyszałem chrupnięcie kości. Potem już tylko bezwolnie dryfowałem… Koledzy wyciągnęli mnie na brzeg. Nie wierzyli, że nic nie czuję. Kłuli mi ręce i nogi. Nie reagowałem. Miałem 22 lata, fach montera radiowo-telewizyjnego i 3-letnią córkę.

Było jasne, że coś stało się z moim kręgosłupem. Karetka zawiozła mnie do szpitala w Koninie, potem do Poznania. Tam wtedy wykonywano operacje stabilizacji kanału kręgowego u osób z urazami kręgosłupa i rdzenia. Miałem pecha. Trafiłem na remont. Tzw. odbarczanie przeszedłem po 2 tygodniach, zamiast w 1 godzinę od wypadku.

Nie pamiętam, kto mi powiedział, że zamiast na nogach będę poruszał się na wózku. Jakiś lekarz dyżurny. Za to diagnozę mam wrytą na stałe: zmiażdżenie kręgu C5 kręgosłupa, przerwanie ciągłości rdzenia, porażenie czterokończynowe, brak odruchu chwytnego i ruchu palcami dłoni. Świadomość, że „wózek jest na zawsze” kształtowała się we mnie przez niemal rok rehabilitacji. Wraz z nią – potrzeba walki o moje nowe życie.

– Ja Ciebie znam, Ty jesteś po „skoku”, ja się Tobą zajmę – powiedział facet w okularach, który odwiedził mnie w konińskim szpitalu. Mnie, jego nazwisko: Doktor Piotr Janaszek – nie mówiło nic. Miło pogadaliśmy i tyle. Facet zadzwonił znowu, gdy wróciłem z rehabilitacji do domu. Opowiedział o warsztatach terapii zajęciowej dla osób niepełnosprawnych. Wykręcałem się. Ja, niepełnosprawny? Nie myślałem jeszcze tak o sobie. Doktor przysłał po mnie busa. Raz i drugi. Pojechałem za drugim razem.

Trafiłem do pracowni komputerowej. Przeszedłem kilka kursów. IT wciągnęło mnie. Przez 12 lat pracowałem dla firm z tej branży. Coraz bliższe były mi też idee Piotra i jego działania. Gdy odszedł, wspólnie z jego córkami, utworzyliśmy Fundację PODAJ DALEJ. Pracuję w niej już na stałe. Zajmuję się m.in. audytami budynków i przestrzeni miejskiej pod kątem dostępności do potrzeb osób z niepełnosprawościami.

Ja i mój wózek. Żyjemy ze sobą od prawie 30 lat. Model aktywny z małym, doczepianym napędem, który włączam na dłuższe trasy smart watchem na nadgarstku. Po biurze Fundacji jeżdżę samodzielnie poruszając kołami. Moje biurko i sprzęt komputerowy nie są specjalnie dostosowane. Nie potrzebuję tego. Potrzebuję pomocy przy niektórych czynnościach osobistych, np. myciu i ubieraniu się, a także w podróżach, m.in. na moje ukochane koncerty rockowe i wycieczki turystyczne. Mieszkam z już wiekowymi i słabymi rodzicami. Co się ze mną stanie, gdy ich zabraknie? Chciałbym zamieszkać w mieszkaniu wspomaganym w Osadzie Janaszkowo. To dla mnie jedyna szansa na dalsze niezależne życie.

Dwóch mężczyzn. Mężczyzna z lewej strony stoi i mierzy wysokość drzwi, a mężczyzna z prawej strony siedzi na wózku inwalidzkim i przytrzymuje dłonią centymetr.

Nazywam się MACIEJ WIATROWSKI.
Jestem specjalistą ds. dostępności i działaczem społecznym.
Mam porażenie czterokończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.

Mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce siedzi na wózku inwalidzkim

Dotknąłem tafli wody i usłyszałem trzask. Tak cichy jak pękająca zapałka. Nie wiedziałem wtedy, że to dźwięk łamanych ludzkich kości. Ten odgłos zmienił całe moje życie.

14 lipca 1994 r. Wieczorem, przez dziurę w ogrodzeniu wszedłem z kolegami na koniński basen miejski. Byliśmy my, ciepłe piwo i piłka. Zagraliśmy w zbijaka. Nie chciałem być „zbity”. Skoczyłem do basenu. Zderzając się z lustrem wody usłyszałem chrupnięcie kości. Potem już tylko bezwolnie dryfowałem… Koledzy wyciągnęli mnie na brzeg. Nie wierzyli, że nic nie czuję. Kłuli mi ręce i nogi. Nie reagowałem. Miałem 22 lata, fach montera radiowo-telewizyjnego i 3-letnią córkę.

Było jasne, że coś stało się z moim kręgosłupem. Karetka zawiozła mnie do szpitala w Koninie, potem do Poznania. Tam wtedy wykonywano operacje stabilizacji kanału kręgowego u osób z urazami kręgosłupa i rdzenia. Miałem pecha. Trafiłem na remont. Tzw. odbarczanie przeszedłem po 2 tygodniach, zamiast w 1 godzinę od wypadku.

Nie pamiętam, kto mi powiedział, że zamiast na nogach będę poruszał się na wózku. Jakiś lekarz dyżurny. Za to diagnozę mam wrytą na stałe: zmiażdżenie kręgu C5 kręgosłupa, przerwanie ciągłości rdzenia, porażenie czterokończynowe, brak odruchu chwytnego i ruchu palcami dłoni. Świadomość, że „wózek jest na zawsze” kształtowała się we mnie przez niemal rok rehabilitacji. Wraz z nią – potrzeba walki o moje nowe życie.

– Ja Ciebie znam, Ty jesteś po „skoku”, ja się Tobą zajmę – powiedział facet w okularach, który odwiedził mnie w konińskim szpitalu. Mnie, jego nazwisko: Doktor Piotr Janaszek – nie mówiło nic. Miło pogadaliśmy i tyle. Facet zadzwonił znowu, gdy wróciłem z rehabilitacji do domu. Opowiedział o warsztatach terapii zajęciowej dla osób niepełnosprawnych. Wykręcałem się. Ja, niepełnosprawny? Nie myślałem jeszcze tak o sobie. Doktor przysłał po mnie busa. Raz i drugi. Pojechałem za drugim razem.

Trafiłem do pracowni komputerowej. Przeszedłem kilka kursów. IT wciągnęło mnie. Przez 12 lat pracowałem dla firm z tej branży. Coraz bliższe były mi też idee Piotra i jego działania. Gdy odszedł, wspólnie z jego córkami, utworzyliśmy Fundację PODAJ DALEJ. Pracuję w niej już na stałe. Zajmuję się m.in. audytami budynków i przestrzeni miejskiej pod kątem dostępności do potrzeb osób z niepełnosprawościami.

Ja i mój wózek. Żyjemy ze sobą od prawie 30 lat. Model aktywny z małym, doczepianym napędem, który włączam na dłuższe trasy smart watchem na nadgarstku. Po biurze Fundacji jeżdżę samodzielnie poruszając kołami. Moje biurko i sprzęt komputerowy nie są specjalnie dostosowane. Nie potrzebuję tego. Potrzebuję pomocy przy niektórych czynnościach osobistych, np. myciu i ubieraniu się, a także w podróżach, m.in. na moje ukochane koncerty rockowe i wycieczki turystyczne. Mieszkam z już wiekowymi i słabymi rodzicami. Co się ze mną stanie, gdy ich zabraknie? Chciałbym zamieszkać w mieszkaniu wspomaganym w Osadzie Janaszkowo. To dla mnie jedyna szansa na dalsze niezależne życie.

Dwóch mężczyzn. Mężczyzna z lewej strony stoi i mierzy wysokość drzwi, a mężczyzna z prawej strony siedzi na wózku inwalidzkim i przytrzymuje dłonią centymetr.

Nazywam się MACIEJ WIATROWSKI.
Jestem specjalistą ds. dostępności i działaczem społecznym.
Mam porażenie czterokończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.