wizażystka, stylistka paznokci, brwi i rzęs, studentka II roku Wydziału Informatyki Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie (kierunek: cyberbezpieczeństwo), koszykarka i tancerka na wózku
Byłam problemem. Od I do IX klasy. Budynek szkoły w Brudzewie (25 km od Konina), dostosowano, gdy w byłam w II klasie. Przez pierwszy rok, jeśli jakiś apel odbywa się na boisku, to ja i tak siedziałam w czterech ścianach klasy. Chętnych, aby mnie przetransportować na moim wózku nie było. A bez niego, z moją przepukliną oponowo-rdzeniową nie mogłam się przemieszczać.
Dzieciaki mi dokuczały. Zrzucały z wózka, biły. Nauczyciele nie zwracali na to uwagi. Częste interwencje moich rodziców nie przynosiły rezultatów. Z dziećmi ze wsi nie miałam kontaktów. Pierwszą przyjaciółkę zyskałam na zajęciach aktywnej rehabilitacji. Miałam wtedy 14 lat. Z moją introwertyczną naturą nie jestem skora do szybkiego nawiązywania relacji. Nie lubię tłumu. Wolę pracę samodzielną, niż zespołową.
„Masz zdrowe ręce i głowę – kombinuj”. Te słowa, jak mantrę, powtarzali mi rodzice każdego dnia. Przekonywali, że sama coś zrobię, gdzieś dojadę, sprawę załatwię – jeśli tylko znajdę na to sposób. Jeśli chciałam sięgnąć po przedmiot, który leżał wysoko, to sięgałam. A że przy tym wchodziłam na meble? To było normalne. Domownicy uznawali, że widocznie tak mi było wygodniej i już.
To była piękna paleta. Jeszcze nie widziałam tylu cieni do oczu. Dostałam ją, gdy miałam 10 lat. Malowałam z entuzjazmem i rozmachem. Twarz mamy, cioć, babć. – Chcę być wizażystką – postanowiłam. Słowa danego samej sobie dotrzymałam. Dojrzewałam ja i moje prace. Z czasem uznałam, że warto je pokazać Facebooku i Instagramie. Influencerką nie jestem od kiedy założyłam własne studio.
Biznes na wsi prowadzony przez kobietę na wózku. Jak to wygląda? Tak jak wszędzie. W promocji pomagają social media i „poczta pantoflowa”. Mam w tej chwili ok. 100 stałych klientek. Przyjmuję 10-12 dziennie. Mam nadzieję, że klientki doceniają moją pracę. Że nie przychodzą z litości. To by było największe upokorzenie.
Tor przeszkód w Turku był trudny. Nie bez powodu te zawody dla osób z niepełnosprawnością noszą nazwę: Turmageddon. Wzięłam w nich udział w 2017 r. Marek Bystrzycki, współzałożyciel drużyny koszykówki na wózkach Mustang Konin też tam był. Zaprosił mnie na trening. Wzięłam do ręki piłkę i „zaiskrzyło”. Grałam w drużynie przez 5 lat. Na obozie szkoleniowym „Gortat Camp” prowadzonym przez Marcina Gortata byłam najlepszą zawodniczką. Jeszcze dłużej, bo 7 lat, tańczyłam na wózku.
Spodobały mi też filmy. A dokładniej treningi i instruktaże np. jak się sprawnie i bezpiecznie poruszać na wózku inwalidzkim. Nagrywałam je z trenerem dla dzieci z niepełnosprawnością, podopiecznych Fundacji PODAJ DALEJ. Wolontariuszką Fundacji zostałam na dłużej.
Policjantów w najbliższym otoczeniu mam 10. W tym wujka, który jest członkiem grupy antyterrorystycznej. Tata jest z kolei strażakiem Państwowej Straży Pożarnej. Jak też chciałam być w służbach mundurowych. Wojsko, mój pierwszy cel, było poza moim zasięgiem. Policja była bardziej realna. Policjant w służbie czynnej musi mieć tzw. grupę A, czyli być sprawny fizycznie. Gdybym chodziła to bym na pewno aplikowała. Ale że jeżdżę na wózku, postanowiłam zostać policjantką od zabezpieczeń cyfrowych.
Kilka spraw trzeba zmodyfikować. Bardziej otworzyć rynek pracy. Ograniczyć nieco wymagania, aby osoby nie do końca sprawne fizycznie, również mogły być zatrudniane właśnie w takich branżach jak służby publiczne lub opieka medyczna. Czy Polska jest dostosowana architektonicznie do naszych potrzeb? Ta wielkomiejska tak. W małych miejscowościach wciąż jest z tym kiepsko. Dopiero niedawno „doprosiliśmy się” windy w naszym urzędzie gminy. W Pleszewie pod Kaliszem, gdzie mieszka mój chłopak dostosowań nie ma żadnych.
Daty ślubu nie ustaliliśmy. Bo też i ślubu nie planujemy. Dzieci chciałabym mieć, ale to pragnienie się nie spełni. Od dziecka choruję też na padaczkę. Leki, które przyjmuję, aby powstrzymać ataki nie pozwolą dziecku się rozwinąć. Chciałabym za to jeszcze bardziej „rozkręcić” firmę. Kto wie, może nawet przenieść ją do większej miejscowości?
wizażystka, stylistka paznokci, brwi i rzęs,
studentka II roku Wydziału Informatyki Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie (kierunek: cyberbezpieczeństwo),
koszykarka i tancerka na wózku
Byłam problemem. Od I do IX klasy. Budynek szkoły w Brudzewie (25 km od Konina), dostosowano, gdy w byłam w II klasie. Przez pierwszy rok, jeśli jakiś apel odbywa się na boisku, to ja i tak siedziałam w czterech ścianach klasy. Chętnych, aby mnie przetransportować na moim wózku nie było. A bez niego, z moją przepukliną oponowo-rdzeniową nie mogłam się przemieszczać.
Dzieciaki mi dokuczały. Zrzucały z wózka, biły. Nauczyciele nie zwracali na to uwagi. Częste interwencje moich rodziców nie przynosiły rezultatów. Z dziećmi ze wsi nie miałam kontaktów. Pierwszą przyjaciółkę zyskałam na zajęciach aktywnej rehabilitacji. Miałam wtedy 14 lat. Z moją introwertyczną naturą nie jestem skora do szybkiego nawiązywania relacji. Nie lubię tłumu. Wolę pracę samodzielną, niż zespołową.
„Masz zdrowe ręce i głowę – kombinuj”. Te słowa, jak mantrę, powtarzali mi rodzice każdego dnia. Przekonywali, że sama coś zrobię, gdzieś dojadę, sprawę załatwię – jeśli tylko znajdę na to sposób. Jeśli chciałam sięgnąć po przedmiot, który leżał wysoko, to sięgałam. A że przy tym wchodziłam na meble? To było normalne. Domownicy uznawali, że widocznie tak mi było wygodniej i już.
To była piękna paleta. Jeszcze nie widziałam tylu cieni do oczu. Dostałam ją, gdy miałam 10 lat. Malowałam z entuzjazmem i rozmachem. Twarz mamy, cioć, babć. – Chcę być wizażystką – postanowiłam. Słowa danego samej sobie dotrzymałam. Dojrzewałam ja i moje prace. Z czasem uznałam, że warto je pokazać Facebooku i Instagramie. Influencerką nie jestem od kiedy założyłam własne studio.
Biznes na wsi prowadzony przez kobietę na wózku. Jak to wygląda? Tak jak wszędzie. W promocji pomagają social media i „poczta pantoflowa”. Mam w tej chwili ok. 100 stałych klientek. Przyjmuję 10-12 dziennie. Mam nadzieję, że klientki doceniają moją pracę. Że nie przychodzą z litości. To by było największe upokorzenie.
Tor przeszkód w Turku był trudny. Nie bez powodu te zawody dla osób z niepełnosprawnością noszą nazwę: Turmageddon. Wzięłam w nich udział w 2017 r. Marek Bystrzycki, współzałożyciel drużyny koszykówki na wózkach Mustang Konin też tam był. Zaprosił mnie na trening. Wzięłam do ręki piłkę i „zaiskrzyło”. Grałam w drużynie przez 5 lat. Na obozie szkoleniowym „Gortat Camp” prowadzonym przez Marcina Gortata byłam najlepszą zawodniczką. Jeszcze dłużej, bo 7 lat, tańczyłam na wózku.
Spodobały mi też filmy. A dokładniej treningi i instruktaże np. jak się sprawnie i bezpiecznie poruszać na wózku inwalidzkim. Nagrywałam je z trenerem dla dzieci z niepełnosprawnością, podopiecznych Fundacji PODAJ DALEJ. Wolontariuszką Fundacji zostałam na dłużej.
Policjantów w najbliższym otoczeniu mam 10. W tym wujka, który jest członkiem grupy antyterrorystycznej. Tata jest z kolei strażakiem Państwowej Straży Pożarnej. Jak też chciałam być w służbach mundurowych. Wojsko, mój pierwszy cel, było poza moim zasięgiem. Policja była bardziej realna. Policjant w służbie czynnej musi mieć tzw. grupę A, czyli być sprawny fizycznie. Gdybym chodziła to bym na pewno aplikowała. Ale że jeżdżę na wózku, postanowiłam zostać policjantką od zabezpieczeń cyfrowych.
Kilka spraw trzeba zmodyfikować. Bardziej otworzyć rynek pracy. Ograniczyć nieco wymagania, aby osoby nie do końca sprawne fizycznie, również mogły być zatrudniane właśnie w takich branżach jak służby publiczne lub opieka medyczna. Czy Polska jest dostosowana architektonicznie do naszych potrzeb? Ta wielkomiejska tak. W małych miejscowościach wciąż jest z tym kiepsko. Dopiero niedawno „doprosiliśmy się” windy w naszym urzędzie gminy. W Pleszewie pod Kaliszem, gdzie mieszka mój chłopak dostosowań nie ma żadnych.
Daty ślubu nie ustaliliśmy. Bo też i ślubu nie planujemy. Dzieci chciałabym mieć, ale to pragnienie się nie spełni. Od dziecka choruję też na padaczkę. Leki, które przyjmuję, aby powstrzymać ataki nie pozwolą dziecku się rozwinąć. Chciałabym za to jeszcze bardziej „rozkręcić” firmę. Kto wie, może nawet przenieść ją do większej miejscowości?