mama, babcia, dziennikarka, redaktorka naczelna portalu LM.pl,
konferansjerka, szkoleniowiec, działaczka społeczna
Jestem jedną z ostatnich, polskich ofiar polio. Nie wiem jak mnie „trafiło”. Rodzice powiedzieli mi, że miałam 2 lata i już chodziłam. Pamiętam tylko życie na wózku. Z dzieciństwa jeszcze „tułaczkę” po szpitalach i sanatoriach w całym kraju, samotność, tęsknotę i czekanie na odwiedziny mamy raz w miesiącu. To był trudny czas. Z drugiej strony to on mnie ukształtował. Nauczył samodzielności.
Byłam buntowniczą nastolatką. Taka kara dla mamy. Za to, że mnie w szpitalach „puszkowała” z obcymi ludźmi. Za to, że mówiła: „idę kupić ci cukierki” i nie wracała, aby nie słyszeć mojego płaczu. Przyznaję. O normalne życie dla mnie walczyła jak lwica. O podjazd do bloku, o miejsce w klasie w „zwykłym” liceum. Już odeszła. Nie porozumiałyśmy się nigdy.
Zobaczyłam go i nie krzyczałam. Ba! Potem nawet z nim żartowałam. Doktor Piotr był pierwszym lekarzem, na którego widok nie wpadałam w histerię. Tak reagowałam na fartuch lekarski. A on takiego nie nosił. Poznałam go w konińskim szpitalu. Namawiał, żeby przyjechała na jego obóz rehabilitacyjny. Wolałam dzieciaki z osiedla, niż kolonie dla „kulawych”. Ja byłam sprawna. Swojego wózka nie widziałam.
Kochałam występować na scenie. Talent do recytacji „szlifowałam” w „podstawówce” i liceum. Konkursów recytatorskich i na monodram „zaliczyłam” wiele. Tych ogólnopolskich także. I nagród, w tym Grand Prix, mam sporo.
Byłam śmiała i popularna. W „ogólniaku” chłopcy tworzyli listę, który i kiedy będzie mnie po schodach nosił. Wśród nich był On. „Zakleiłam nim” ranę po miłości, która mnie zostawiła, bo byłam na wózku. Wyszłam za Niego za mąż. Aby pokazać wszystkim, że wyjść za mąż mogę. Teść był w porządku. Teściowa na ślub nie przyszła. Także przez wózek. Z mężem jesteśmy już po rozwodzie. Kilka kolejnych moich związków też się rozpadło. Przez to „szpitalne porzucanie”. W relacjach przyjmowałam postawę: zrobię wszystko, tylko mnie kochaj. O sobie zapominałam. Opamiętałam się 2 lata temu.
„Wpadłam” po maturze. Ciąży dziwili się wszyscy, ale nikt nie odradzał. Urodziłam syna. Byłam młoda i przerażona, że moje dziecko też „dopadnie” polio. Trzy lata później urodziłam drugiego syna. Byłam już spokojniejsza. Skończyłam wtedy zaoczne studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. A obaj moi, już nie chłopcy, są zdrowi.
Dykcja i intonacja pomogły. Zostałam dziennikarką radiową. Najpierw w pierwszej prywatnej stacji w Koninie, potem w „Radio 66” i publicznym, poznańskim Radiu „Merkury”. Odnowiłam też kontakt z Piotrem. Pomogłam nagłośnić wiele jego akcji. Wreszcie poznałam inne osoby niepełnosprawne. Wreszcie zaczęłam z nimi rozmawiać. I wreszcie przestałam udawać, że mojego wózka nie ma.
Dostarczałam newsy z Konina i regionu. Wypadki, pożary, otwarcia inwestycji, interwencje. Zwykła reporterska robota. Tam gdzie nie dojechałam lub nie weszłam pomagał mi asystent. Płaciłam mu z własnej kieszeni. Przy kolejnych wizytach czekały na mnie podjazdy. – Bo to wstyd, że pani redaktor, nie mogła do nas wejść – tłumaczyli gospodarze. Koledzy byli w szoku, gdy pojawiłam się spotkaniu wigilijnym. Nie wiedzieli, że jestem na wózku… Do internetu przeniosłam się w 2021 r.
Dostrzegam zmiany. Lepiej nas widać. Na ulicach, w urzędach, szkołach. Życzyłabym sobie więcej pracowników z niepełnosprawnością w sklepach i restauracjach. Dzięki projektowaniu uniwersalnemu, przestrzeń publiczna jest przyjazna i dla nas i dla np. pań w szpilkach. A mnie już nie trzeba wnosić na scenę, gdy mam poprowadzić jakieś wydarzenie. Rewitalizacje są konieczne. Jednak realizowane pod „okiem” osób z niepełnosprawnością. Żeby nikt nie wypadł z wózka na niebezpiecznej kostce brukowej.
Powiedzieć: „kaleka”, „inwalida”, to już jest niepolityczne. Nadal istnieje wykluczenie komunikacyjne. W małej miejscowości bez auta, bez linii PKS-u, bez rodziny lub znajomych – nie dostaniesz się nigdzie. I najważniejsze: organizacje pozarządowe powinny wspierać rozwój i pomagać realizować pasje osób z niepełnosprawnością, a nie zapewniać nam to, co należy do obowiązków państwa. A gdyby nie takie organizacje jak Fundacja PODAJ DALEJ, byłoby z nami naprawdę źle.
mama, babcia, dziennikarka, redaktorka naczelna portalu LM.pl,
konferansjerka, szkoleniowiec, działaczka społeczna
Jestem jedną z ostatnich, polskich ofiar polio. Nie wiem jak mnie „trafiło”. Rodzice powiedzieli mi, że miałam 2 lata i już chodziłam. Pamiętam tylko życie na wózku. Z dzieciństwa jeszcze „tułaczkę” po szpitalach i sanatoriach w całym kraju, samotność, tęsknotę i czekanie na odwiedziny mamy raz w miesiącu. To był trudny czas. Z drugiej strony to on mnie ukształtował. Nauczył samodzielności.
Byłam buntowniczą nastolatką. Taka kara dla mamy. Za to, że mnie w szpitalach „puszkowała” z obcymi ludźmi. Za to, że mówiła: „idę kupić ci cukierki” i nie wracała, aby nie słyszeć mojego płaczu. Przyznaję. O normalne życie dla mnie walczyła jak lwica. O podjazd do bloku, o miejsce w klasie w „zwykłym” liceum. Już odeszła. Nie porozumiałyśmy się nigdy.
Zobaczyłam go i nie krzyczałam. Ba! Potem nawet z nim żartowałam. Doktor Piotr był pierwszym lekarzem, na którego widok nie wpadałam w histerię. Tak reagowałam na fartuch lekarski. A on takiego nie nosił. Poznałam go w konińskim szpitalu. Namawiał, żeby przyjechała na jego obóz rehabilitacyjny. Wolałam dzieciaki z osiedla, niż kolonie dla „kulawych”. Ja byłam sprawna. Swojego wózka nie widziałam.
Kochałam występować na scenie. Talent do recytacji „szlifowałam” w „podstawówce” i liceum. Konkursów recytatorskich i na monodram „zaliczyłam” wiele. Tych ogólnopolskich także. I nagród, w tym Grand Prix, mam sporo.
Byłam śmiała i popularna. W „ogólniaku” chłopcy tworzyli listę, który i kiedy będzie mnie po schodach nosił. Wśród nich był On. „Zakleiłam nim” ranę po miłości, która mnie zostawiła, bo byłam na wózku. Wyszłam za Niego za mąż. Aby pokazać wszystkim, że wyjść za mąż mogę. Teść był w porządku. Teściowa na ślub nie przyszła. Także przez wózek. Z mężem jesteśmy już po rozwodzie. Kilka kolejnych moich związków też się rozpadło. Przez to „szpitalne porzucanie”. W relacjach przyjmowałam postawę: zrobię wszystko, tylko mnie kochaj. O sobie zapominałam. Opamiętałam się 2 lata temu.
„Wpadłam” po maturze. Ciąży dziwili się wszyscy, ale nikt nie odradzał. Urodziłam syna. Byłam młoda i przerażona, że moje dziecko też „dopadnie” polio. Trzy lata później urodziłam drugiego syna. Byłam już spokojniejsza. Skończyłam wtedy zaoczne studia polonistyczne na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. A obaj moi, już nie chłopcy, są zdrowi.
Dykcja i intonacja pomogły. Zostałam dziennikarką radiową. Najpierw w pierwszej prywatnej stacji w Koninie, potem w „Radio 66” i publicznym, poznańskim Radiu „Merkury”. Odnowiłam też kontakt z Piotrem. Pomogłam nagłośnić wiele jego akcji. Wreszcie poznałam inne osoby niepełnosprawne. Wreszcie zaczęłam z nimi rozmawiać. I wreszcie przestałam udawać, że mojego wózka nie ma.
Dostarczałam newsy z Konina i regionu. Wypadki, pożary, otwarcia inwestycji, interwencje. Zwykła reporterska robota. Tam gdzie nie dojechałam lub nie weszłam pomagał mi asystent. Płaciłam mu z własnej kieszeni. Przy kolejnych wizytach czekały na mnie podjazdy. – Bo to wstyd, że pani redaktor, nie mogła do nas wejść – tłumaczyli gospodarze. Koledzy byli w szoku, gdy pojawiłam się spotkaniu wigilijnym. Nie wiedzieli, że jestem na wózku… Do internetu przeniosłam się w 2021 r.
Dostrzegam zmiany. Lepiej nas widać. Na ulicach, w urzędach, szkołach. Życzyłabym sobie więcej pracowników z niepełnosprawnością w sklepach i restauracjach. Dzięki projektowaniu uniwersalnemu, przestrzeń publiczna jest przyjazna i dla nas i dla np. pań w szpilkach. A mnie już nie trzeba wnosić na scenę, gdy mam poprowadzić jakieś wydarzenie. Rewitalizacje są konieczne. Jednak realizowane pod „okiem” osób z niepełnosprawnością. Żeby nikt nie wypadł z wózka na niebezpiecznej kostce brukowej.
Powiedzieć: „kaleka”, „inwalida”, to już jest niepolityczne. Nadal istnieje wykluczenie komunikacyjne. W małej miejscowości bez auta, bez linii PKS-u, bez rodziny lub znajomych – nie dostaniesz się nigdzie. I najważniejsze: organizacje pozarządowe powinny wspierać rozwój i pomagać realizować pasje osób z niepełnosprawnością, a nie zapewniać nam to, co należy do obowiązków państwa. A gdyby nie takie organizacje jak Fundacja PODAJ DALEJ, byłoby z nami naprawdę źle.