To była kolejna „chemia”. Pielęgniarka upuściła worek z płynem do kroplówki. Worek rozleciał się, a pielęgniarka przerażona wybiegła z sali. Potem przyszła ekipa, aby posprzątać. Wszyscy byli w kombinezonach i maskach chemicznych. Wtedy zrozumiałam jaką truciznę wlewają mi do żył.
Zawsze ciągnęło mnie do ludzi. Głównie tych potrzebujących pomocy. Porzuciłam więc pierwszy zawód – położnej i skończyłam studia z pracy socjalnej. „Ścieżkę kariery” miałam krętą. Przez firmy komercyjne też mnie prowadziła. Wiele lat szukałam „swojego miejsca”. W końcu znalazłam Fundację PODAJ DALEJ i Marka, który był jej wolontariuszem. Był rok 2011.
Centrum Wolontariatu. Ośrodek skupiający wolontariuszy z Konina i okolic. Kierujący empatię, wysiłek, wiedzę i umiejętności tych osób na działania wymagające wsparcia. Nie tylko fundacyjne, ale też miasta i regionu. Taka była nasza wizja. Zarządowi Fundacji też się spodobała. Stanęłam przed misją utworzenia Centrum i pokierowania nim. Nowe było dla mnie wszystko. Zarządzanie ogromnym zespołem, zadania – często wydawałoby się niemożliwe, ruch, energia ludzi – wspierających i wspieranych.
Po 5 latach naszła mnie ochota na życiową woltę. Miałam 47 lat, dorosłą córkę i miłość, która postanowiła zamieszkać w Szkocji. Podążyłam za nią. Wróciłam po 3 miesiącach. Z tęsknoty za Polską, rodziną, „moimi ludźmi”. Ta tęsknota mnie ocaliła.
„Nie potrzebuję mammografii. Robię badania co pół roku. Jestem zdrowa”. Tak się wykręcałam, gdy jedna ze specjalistek onkologii namawiała mnie na badanie w mammobusie podczas Kongresu Kobiet w Koninie. Wciąż nie wiem, dlaczego uległam.
„To nie wygląda dobrze”. Tak skomentował lekarz wynik mammografii. Biopsja guzka widocznego na zdjęciu wykazała, że… nie wiadomo czym on jest. Wycięli go podczas operacji. Poddali dokładniejszym badaniom. Po wynik wysłałam córkę. Ja w tym czasie byłam na… lotnisku. Pomagałam naszym paralotniarzom. Kiedy dowiedziałam się, że to rak postanowiłam sobie jedno: nie będę się bać, słuchać smutnych opowieści, ani „siedzieć w internecie”; będę żyć tak normalnie jak się da.
„Chemię” miałam niejedną. „Czerwoną”, „białą”, „celowaną”. Były też: radioterapia, hormonoterapia i brachyterapia. A ja w „artystycznym” turbanie na łysej głowie… skończyłam studia teatralne. I pracowałam. Na 30 proc., ale pracowałam. Zwolnienia lekarskie brałam tylko na pobyt w szpitalu. I na czas, gdy do loży po guzie wprowadzono mi, niebezpieczny dla innych materiał radioaktywny. Wreszcie – rak się „wycofał”. „Chemia” spustoszyła jednak mój organizm.
Wstaję o 5.00 rano. Żeby zdążyć do pracy na 8.00. Idę do łazienki i pod ciepłą wodą masuję dłonie, aby cokolwiek w nich utrzymać. Stawy rąk i nóg mam w bardzo złym stanie. Do tego bóle głowy, luki w pamięci, kłopoty z koncentracją. Są dni, kiedy nie mam siły, aby wstać z łóżka i samej się ubrać… Tak żyję. I tak pracuję. W nowej „działce”. Zarządzam mieszkaniami treningowymi Fundacji i ich pracownikami. Wspieram ich mieszkańców w zdobywaniu niezależności. I cieszę się. Z każdego drobnego sukcesu. I naszych podopiecznych i moich własnych.
Nazywam się IWONA GRZEŚKOWIAK.
Jestem specjalistką ds. socjalnych, instruktorką teatralnąi koordynatorką mieszkań treningowych.
Żyję z powikłaniami po chorobie nowotworowej.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.
To była kolejna „chemia”. Pielęgniarka upuściła worek z płynem do kroplówki. Worek rozleciał się, a pielęgniarka przerażona wybiegła z sali. Potem przyszła ekipa, aby posprzątać. Wszyscy byli w kombinezonach i maskach chemicznych. Wtedy zrozumiałam jaką truciznę wlewają mi do żył.
Zawsze ciągnęło mnie do ludzi. Głównie tych potrzebujących pomocy. Porzuciłam więc pierwszy zawód – położnej i skończyłam studia z pracy socjalnej. „Ścieżkę kariery” miałam krętą. Przez firmy komercyjne też mnie prowadziła. Wiele lat szukałam „swojego miejsca”. W końcu znalazłam Fundację PODAJ DALEJ i Marka, który był jej wolontariuszem. Był rok 2011.
Centrum Wolontariatu. Ośrodek skupiający wolontariuszy z Konina i okolic. Kierujący empatię, wysiłek, wiedzę i umiejętności tych osób na działania wymagające wsparcia. Nie tylko fundacyjne, ale też miasta i regionu. Taka była nasza wizja. Zarządowi Fundacji też się spodobała. Stanęłam przed misją utworzenia Centrum i pokierowania nim. Nowe było dla mnie wszystko. Zarządzanie ogromnym zespołem, zadania – często wydawałoby się niemożliwe, ruch, energia ludzi – wspierających i wspieranych.
Po 5 latach naszła mnie ochota na życiową woltę. Miałam 47 lat, dorosłą córkę i miłość, która postanowiła zamieszkać w Szkocji. Podążyłam za nią. Wróciłam po 3 miesiącach. Z tęsknoty za Polską, rodziną, „moimi ludźmi”. Ta tęsknota mnie ocaliła.
„Nie potrzebuję mammografii. Robię badania co pół roku. Jestem zdrowa”. Tak się wykręcałam, gdy jedna ze specjalistek onkologii namawiała mnie na badanie w mammobusie podczas Kongresu Kobiet w Koninie. Wciąż nie wiem, dlaczego uległam.
„To nie wygląda dobrze”. Tak skomentował lekarz wynik mammografii. Biopsja guzka widocznego na zdjęciu wykazała, że… nie wiadomo czym on jest. Wycięli go podczas operacji. Poddali dokładniejszym badaniom. Po wynik wysłałam córkę. Ja w tym czasie byłam na… lotnisku. Pomagałam naszym paralotniarzom. Kiedy dowiedziałam się, że to rak postanowiłam sobie jedno: nie będę się bać, słuchać smutnych opowieści, ani „siedzieć w internecie”; będę żyć tak normalnie jak się da.
„Chemię” miałam niejedną. „Czerwoną”, „białą”, „celowaną”. Były też: radioterapia, hormonoterapia i brachyterapia. A ja w „artystycznym” turbanie na łysej głowie… skończyłam studia teatralne. I pracowałam. Na 30 proc., ale pracowałam. Zwolnienia lekarskie brałam tylko na pobyt w szpitalu. I na czas, gdy do loży po guzie wprowadzono mi, niebezpieczny dla innych materiał radioaktywny. Wreszcie – rak się „wycofał”. „Chemia” spustoszyła jednak mój organizm.
Wstaję o 5.00 rano. Żeby zdążyć do pracy na 8.00. Idę do łazienki i pod ciepłą wodą masuję dłonie, aby cokolwiek w nich utrzymać. Stawy rąk i nóg mam w bardzo złym stanie. Do tego bóle głowy, luki w pamięci, kłopoty z koncentracją. Są dni, kiedy nie mam siły, aby wstać z łóżka i samej się ubrać… Tak żyję. I tak pracuję. W nowej „działce”. Zarządzam mieszkaniami treningowymi Fundacji i ich pracownikami. Wspieram ich mieszkańców w zdobywaniu niezależności. I cieszę się. Z każdego drobnego sukcesu. I naszych podopiecznych i moich własnych.
Nazywam się IWONA GRZEŚKOWIAK.
Jestem specjalistką ds. socjalnych, instruktorką teatralnąi koordynatorką mieszkań treningowych.
Żyję z powikłaniami po chorobie nowotworowej.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.