DANUTA GRODZKA

mama, babcia, dyplomowana pielęgniarka, nauczycielka zawodu w Wielkopolskim Samorządowym Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego oraz w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie

Pierwsza noc na obozie. Weszłam na salę, na której spały dzieci. Dla wielu z nich to był pierwszy wyjazd bez rodziców. Te, które płakały trzeba było przytulić. Te, które nie mogły same się poruszać – przełożyć na inną stronę, aby nie nabawiły się odleżyn. Na taki przejmujący widok nie byłam gotowa. Wózki inwalidzkie, kule, protezy nóg… Oddzielone od małych właścicieli stały lub leżały obok ich łóżek. W dzień tak pomocne, nocą puste i bezużyteczne. To była chwila, w której odnalazłam swoje miejsce na ziemi.

Lubiłam się angażować w sprawy ludzi. Miałam potrzebę działania dla ich dobra. Kiedy na początku lat 80. Doktor Piotr Janaszek przyjechał do Liceum Medycznego, w którym się wtedy uczyłam i opowiedział o idei obozów rehabilitacyjnych zapraszając nas do pomocy w ich organizacji – nie wahałam się.

Najpierw byłam członkinią tzw. grupy integracyjnej. Potem pielęgniarką-wychowawczynią a na koniec obozami kierowałam. W rzeczywistości, nie było tam podziałów na stanowiska. Wszyscy byliśmy opiekunami. Mieliśmy i własne obowiązki i wspieraliśmy innych pomagając np. dzieciom w toaletach porannych i wieczornych, albo podczas ćwiczeń lub gier integracyjnych.

Obozy Doktora Piotra były wyjątkowe. Nie tylko dla mnie. Dla niepełnosprawnych dzieci były wielką, życiową szansą. Na prawdziwe wakacje z dala od domu, przetrwanie bez rodzicielskiego parasola ochronnego, samodzielne poznawanie swoich możliwości i ograniczeń, na naukę codziennych czynności, a także na tworzenie relacji z nieznanymi osobami.

Komunikacja była niezwykle ważna. Pokazanie uczestnikom obozu, że wspólne funkcjonowanie osób niepełnosprawnych i sprawnych jest najzupełniej normalne. Równie ważne było zaufanie i wsłuchiwanie się w potrzeby dzieci. Musiały mieć pewność, że obóz to jest czas nie tylko zabawy i nauki, ale i zwierzeń, które nie zostaną ujawnione. Praca Doktora Piotra była niezwykle wizjonerska. On nie mówił: ja wiem co dla ciebie jest dobre. On prosił każdego: ty mi powiedz co mam zrobić, aby tobie było jak najlepiej.

Motywacje rodziców były różne. Jednych łatwiej, a innych trudniej było przekonać, aby pozwolili dziecku na wyjazd na obóz. W tamtych czasach, jeszcze w wielu rodzinach dziecko niepełnosprawne było przyczyną wstydu. Byli tacy, którzy w pobycie dziecka na obozie dostrzegali szansę na naukę samodzielności. Inni bali się, że sobie nie poradzi. A jeszcze inni korzystali z 2-3 tygodniowej przerwy w opiece, aby samemu odetchnąć, albo np. wyremontować mieszkanie. Im więcej o obozach Doktora Piotra mówiły media, tym większy zyskiwały szacunek i uznanie. Rodzice mieli pewność, że dzieci są tam fachowo usprawniane, dobrze się bawią i są bezpieczne.

Postęp duży czy mały? Z perspektywy osoby będącej częścią środowiska osób z niepełnosprawnością oceniam go jako duży. Jednak, gdy przyglądam się tym zmianom z boku widzę pola do kolejnych. Mniej barier architektonicznych, rozwój technologii i komunikacji, więcej osób z niepełnosprawnością w przestrzeni publicznej. Takie widzę plusy.

Co trzeba dopracować? Lepsze społeczne wykorzystanie indywidualnych zasobów osób z niepełnosprawnością. Powszechny dostęp do ciągłej, nowoczesnej rehabilitacji i zajęć sportowych. Relacje rodzinno-opiekuńcze, aby rodzice dali dzieciom mądre przyzwolenie na samostanowienie i niezależne życie. I takie zasady działalności Asystentów Osobistych, aby rodzice dorosłych dzieci z niepełnosprawnością odwiedzali je jako goście, a nie po to, aby posprzątać im mieszkanie albo ugotować obiad.

Pozwolę sobie także na prywatę. Chciałabym, aby w nowych standardach nauczania kadry pielęgniarskiej, pielęgnowanie w opiece długoterminowej znowu było oddzielnym przedmiotem. Boli mnie, że obecnie jest częścią przedmiotu… opieka paliatywna.

Mam piękny, życiowy splot. Pracy zawodowej i społecznej. Ukończyłam wydział pielęgniarstwa w Akademii Medycznej w Poznaniu oraz studia podyplomowe z organizacji pracy społecznej i pedagogiki. Tak jak dawniej wspierałam Doktora Piotra, tak i teraz działam w Fundacji PODAJ DALEJ. Pomagałam m.in. tworzyć Akademię Życia. Dzięki temu miałam możliwość pokazania swoim uczniom świata osób z niepełnosprawnością. Wierząc, że „tworzę nowe ogniwa” w łańcuchu bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi.

DANUTA GRODZKA

mama, babcia, dyplomowana pielęgniarka, nauczycielka zawodu w Wielkopolskim Samorządowym Centrum Kształcenia Zawodowego i Ustawicznego oraz w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie

Pierwsza noc na obozie. Weszłam na salę, na której spały dzieci. Dla wielu z nich to był pierwszy wyjazd bez rodziców. Te, które płakały trzeba było przytulić. Te, które nie mogły same się poruszać – przełożyć na inną stronę, aby nie nabawiły się odleżyn. Na taki przejmujący widok nie byłam gotowa. Wózki inwalidzkie, kule, protezy nóg… Oddzielone od małych właścicieli stały lub leżały obok ich łóżek. W dzień tak pomocne, nocą puste i bezużyteczne. To była chwila, w której odnalazłam swoje miejsce na ziemi.

Lubiłam się angażować w sprawy ludzi. Miałam potrzebę działania dla ich dobra. Kiedy na początku lat 80. Doktor Piotr Janaszek przyjechał do Liceum Medycznego, w którym się wtedy uczyłam i opowiedział o idei obozów rehabilitacyjnych zapraszając nas do pomocy w ich organizacji – nie wahałam się.

Najpierw byłam członkinią tzw. grupy integracyjnej. Potem pielęgniarką-wychowawczynią a na koniec obozami kierowałam. W rzeczywistości, nie było tam podziałów na stanowiska. Wszyscy byliśmy opiekunami. Mieliśmy i własne obowiązki i wspieraliśmy innych pomagając np. dzieciom w toaletach porannych i wieczornych, albo podczas ćwiczeń lub gier integracyjnych.

Obozy Doktora Piotra były wyjątkowe. Nie tylko dla mnie. Dla niepełnosprawnych dzieci były wielką, życiową szansą. Na prawdziwe wakacje z dala od domu, przetrwanie bez rodzicielskiego parasola ochronnego, samodzielne poznawanie swoich możliwości i ograniczeń, na naukę codziennych czynności, a także na tworzenie relacji z nieznanymi osobami.

Komunikacja była niezwykle ważna. Pokazanie uczestnikom obozu, że wspólne funkcjonowanie osób niepełnosprawnych i sprawnych jest najzupełniej normalne. Równie ważne było zaufanie i wsłuchiwanie się w potrzeby dzieci. Musiały mieć pewność, że obóz to jest czas nie tylko zabawy i nauki, ale i zwierzeń, które nie zostaną ujawnione. Praca Doktora Piotra była niezwykle wizjonerska. On nie mówił: ja wiem co dla ciebie jest dobre. On prosił każdego: ty mi powiedz co mam zrobić, aby tobie było jak najlepiej.

Motywacje rodziców były różne. Jednych łatwiej, a innych trudniej było przekonać, aby pozwolili dziecku na wyjazd na obóz. W tamtych czasach, jeszcze w wielu rodzinach dziecko niepełnosprawne było przyczyną wstydu. Byli tacy, którzy w pobycie dziecka na obozie dostrzegali szansę na naukę samodzielności. Inni bali się, że sobie nie poradzi. A jeszcze inni korzystali z 2-3 tygodniowej przerwy w opiece, aby samemu odetchnąć, albo np. wyremontować mieszkanie. Im więcej o obozach Doktora Piotra mówiły media, tym większy zyskiwały szacunek i uznanie. Rodzice mieli pewność, że dzieci są tam fachowo usprawniane, dobrze się bawią i są bezpieczne.

Postęp duży czy mały? Z perspektywy osoby będącej częścią środowiska osób z niepełnosprawnością oceniam go jako duży. Jednak, gdy przyglądam się tym zmianom z boku widzę pola do kolejnych. Mniej barier architektonicznych, rozwój technologii i komunikacji, więcej osób z niepełnosprawnością w przestrzeni publicznej. Takie widzę plusy.

Co trzeba dopracować? Lepsze społeczne wykorzystanie indywidualnych zasobów osób z niepełnosprawnością. Powszechny dostęp do ciągłej, nowoczesnej rehabilitacji i zajęć sportowych. Relacje rodzinno-opiekuńcze, aby rodzice dali dzieciom mądre przyzwolenie na samostanowienie i niezależne życie. I takie zasady działalności Asystentów Osobistych, aby rodzice dorosłych dzieci z niepełnosprawnością odwiedzali je jako goście, a nie po to, aby posprzątać im mieszkanie albo ugotować obiad.

Pozwolę sobie także na prywatę. Chciałabym, aby w nowych standardach nauczania kadry pielęgniarskiej, pielęgnowanie w opiece długoterminowej znowu było oddzielnym przedmiotem. Boli mnie, że obecnie jest częścią przedmiotu… opieka paliatywna.

Mam piękny, życiowy splot. Pracy zawodowej i społecznej. Ukończyłam wydział pielęgniarstwa w Akademii Medycznej w Poznaniu oraz studia podyplomowe z organizacji pracy społecznej i pedagogiki. Tak jak dawniej wspierałam Doktora Piotra, tak i teraz działam w Fundacji PODAJ DALEJ. Pomagałam m.in. tworzyć Akademię Życia. Dzięki temu miałam możliwość pokazania swoim uczniom świata osób z niepełnosprawnością. Wierząc, że „tworzę nowe ogniwa” w łańcuchu bezinteresownej pomocy drugiemu człowiekowi.