sportowiec, mówca motywacyjny, prelegent, pomysłodawca terenowych pojazdów elektrycznych dla osób z niepełnosprawnościami
Góry i powietrze. Tam się czuję najlepiej. Chodziłem do Szkoły Podstawowej Mistrzostwa Sportowego do klasy o profilu narciarstwa alpejskiego, jednak później zostałem pasjonatem snowboardu i instruktorem jazdy na nim. A w powietrze wyniosła mnie paralotnia. Zacząłem na niej latać jako nastolatek. Często lądowałem w miejscach trudnych. Zwłaszcza na wakacjach gdzieś w świecie. Na urlop do Turcji w 2005 r. też paralotnię zabrałem.
Skrzydło zwinęło się nagle. Po twardym lądowaniu na ziemi została wieczna pamiątka: porażenie kończyn dolnych. Operację złamanego kręgosłupa przeszedłem w Turcji. W klinice z pokojami dla chorych z widokiem na morze, w pełni dostępną łazienką i łóżkiem dla osoby odwiedzającej. Myślałem, że u nas będzie tak samo.
Lądowanie w polskiej rzeczywistości było równie twarde. Z Turcji trafiłem do szpitala w Warszawie. Do kilkuosobowej sali, zaganianych pielęgniarek i milczących lekarzy. Byłem w kiepskim stanie fizycznym i psychicznym. Osób z niepełnosprawnością nie znałem. W Zakopanem nie było wtedy organizacji społecznej dla osób na wózkach. To nowe życie organizowałem więc sam.
Zacząłem od poprawienia kondycji. Przez 2 lata byłem w „ciągu”: rehabilitacja gdzieś w Polsce – dom i odpoczynek, rehabilitacja – dom itd. W ośrodkach podpowiadali mi jak przystosować mieszkanie, wybudować rampę do domu, po jakie wsparcie do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, a po jakie do NFZ. W tych sprawach byłem kompletnie „zielony”. Taki przykład: po wypadku kupiłem wózek. Nie wiedziałem i nikt mi nie powiedział, że kilku miesiącach będę potrzebował innego, aktywnego. A dotacje na zakup wózka przyznawali wtedy raz na 5 lat.
„Widziałem niepełnosprawnych jak jeżdżą na nartach”. Taką wieść przyniósł mi pewnego dnia mój kolega. Pojechałem na stok. Zastałem tam zawodników kadry Polski w monoski. Kiedy dowiedzieli się, że jeździłem na nartach, zachęcili, żebym spróbował. Wjechałem na górę, zjechałem, nie upadłem. Spodobało mi się tak bardzo, że od tamtej pory 20 razy stanąłem na podium Mistrzostw Polski. Brałem też udział w Pucharach Europy i w tak prestiżowych zawodach jak „No Limit” (dla zawodników sprawnych i z niepełnosprawnością ) oraz w biciu rekordu Guinessa w 12 godzinnym Slalomie Maratonie.
W 2016 r. znowu wzniosłem się w powietrze. Dzięki projektowi Fundacji PODAJ DALEJ „Rozwiń Skrzydła”. Wziąłem wtedy udział w szkoleniu szybowcowym. Licencję pilota szybowcowego odebrałem 3 lata później.
Skąd pomysł na pojazdy terenowe? A z tego, że góry miałem „pod nosem”, a nie mogłem się do nich dostać. Testowałem zagraniczne pojazdy tego typu. Znalazłem inwestora w Polsce i wykonaliśmy pierwszy 4-kołowiec. Potem kolejne, coraz bardziej nowoczesne. W naszym teamie to ja podsuwam nowe rozwiązania, opiniuję dokumentację techniczną i testuję pojazdy w różnych warunkach. Na przykład podczas wyprawy w Himalaje z podróżnikiem, Michałem Worochem. Zapraszam na Facebook, na: ET – Elektryczna Turystyka.
Lubię przedsięwzięcia ekstremalne. Ale realizowane bezpiecznie. A największym wyzwaniem jest niepełnosprawność. Dlatego chętnie angażuję się w akcje promujące aktywność osób z niepełnosprawnością i uprawianie sportu. Współpracuję z firmami działającymi społecznie i organizacjami pozarządowymi. Występuję jako prelegent na konferencjach. Dzielę się przeżyciami i wiedzą. Wierzę, że niosę nadzieję młodym ludziom, którzy tak jak ja, nagle stali się niepełnosprawni.
Dostępna Polska rozwija się. Niestety – powoli. I nie zawsze tak, jakbyśmy tego pragnęli. Dobrze, że mamy rampy podjazdowe. Źle, że niektóre tak wysokie jak skocznia narciarska, a ich poręcze myte są rzadko, lub w ogóle. Dobrze, że mamy windy na zewnątrz budynków. Źle, że często brudne i śmierdzące. Takich „wpadek” jest wiele. A można ich uniknąć. Wystarczy zapytać o to specjalistów od dostępności w organizacjach pozarządowych, albo same osoby z niepełnosprawnością. Chodzi jeszcze o pieniądze. O wysokie koszty urządzeń, przedmiotów, rzeczy, które są nam niezbędne do życia. Mimo pomocy państwa, bez wsparcia finansowego rodziny i przyjaciół, zbiórek publicznych, nie byłoby nas na nie stać.
sportowiec, mówca motywacyjny, prelegent, pomysłodawca terenowych pojazdów elektrycznych dla osób z niepełnosprawnościami
Góry i powietrze. Tam się czuję najlepiej. Chodziłem do Szkoły Podstawowej Mistrzostwa Sportowego do klasy o profilu narciarstwa alpejskiego, jednak później zostałem pasjonatem snowboardu i instruktorem jazdy na nim. A w powietrze wyniosła mnie paralotnia. Zacząłem na niej latać jako nastolatek. Często lądowałem w miejscach trudnych. Zwłaszcza na wakacjach gdzieś w świecie. Na urlop do Turcji w 2005 r. też paralotnię zabrałem.
Skrzydło zwinęło się nagle. Po twardym lądowaniu na ziemi została wieczna pamiątka: porażenie kończyn dolnych. Operację złamanego kręgosłupa przeszedłem w Turcji. W klinice z pokojami dla chorych z widokiem na morze, w pełni dostępną łazienką i łóżkiem dla osoby odwiedzającej. Myślałem, że u nas będzie tak samo.
Lądowanie w polskiej rzeczywistości było równie twarde. Z Turcji trafiłem do szpitala w Warszawie. Do kilkuosobowej sali, zaganianych pielęgniarek i milczących lekarzy. Byłem w kiepskim stanie fizycznym i psychicznym. Osób z niepełnosprawnością nie znałem. W Zakopanem nie było wtedy organizacji społecznej dla osób na wózkach. To nowe życie organizowałem więc sam.
Zacząłem od poprawienia kondycji. Przez 2 lata byłem w „ciągu”: rehabilitacja gdzieś w Polsce – dom i odpoczynek, rehabilitacja – dom itd. W ośrodkach podpowiadali mi jak przystosować mieszkanie, wybudować rampę do domu, po jakie wsparcie do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, a po jakie do NFZ. W tych sprawach byłem kompletnie „zielony”. Taki przykład: po wypadku kupiłem wózek. Nie wiedziałem i nikt mi nie powiedział, że kilku miesiącach będę potrzebował innego, aktywnego. A dotacje na zakup wózka przyznawali wtedy raz na 5 lat.
„Widziałem niepełnosprawnych jak jeżdżą na nartach”. Taką wieść przyniósł mi pewnego dnia mój kolega. Pojechałem na stok. Zastałem tam zawodników kadry Polski w monoski. Kiedy dowiedzieli się, że jeździłem na nartach, zachęcili, żebym spróbował. Wjechałem na górę, zjechałem, nie upadłem. Spodobało mi się tak bardzo, że od tamtej pory 20 razy stanąłem na podium Mistrzostw Polski. Brałem też udział w Pucharach Europy i w tak prestiżowych zawodach jak „No Limit” (dla zawodników sprawnych i z niepełnosprawnością ) oraz w biciu rekordu Guinessa w 12 godzinnym Slalomie Maratonie.
W 2016 r. znowu wzniosłem się w powietrze. Dzięki projektowi Fundacji PODAJ DALEJ „Rozwiń Skrzydła”. Wziąłem wtedy udział w szkoleniu szybowcowym. Licencję pilota szybowcowego odebrałem 3 lata później.
Skąd pomysł na pojazdy terenowe? A z tego, że góry miałem „pod nosem”, a nie mogłem się do nich dostać. Testowałem zagraniczne pojazdy tego typu. Znalazłem inwestora w Polsce i wykonaliśmy pierwszy 4-kołowiec. Potem kolejne, coraz bardziej nowoczesne. W naszym teamie to ja podsuwam nowe rozwiązania, opiniuję dokumentację techniczną i testuję pojazdy w różnych warunkach. Na przykład podczas wyprawy w Himalaje z podróżnikiem, Michałem Worochem. Zapraszam na Facebook, na: ET – Elektryczna Turystyka.
Lubię przedsięwzięcia ekstremalne. Ale realizowane bezpiecznie. A największym wyzwaniem jest niepełnosprawność. Dlatego chętnie angażuję się w akcje promujące aktywność osób z niepełnosprawnością i uprawianie sportu. Współpracuję z firmami działającymi społecznie i organizacjami pozarządowymi. Występuję jako prelegent na konferencjach. Dzielę się przeżyciami i wiedzą. Wierzę, że niosę nadzieję młodym ludziom, którzy tak jak ja, nagle stali się niepełnosprawni.
Dostępna Polska rozwija się. Niestety – powoli. I nie zawsze tak, jakbyśmy tego pragnęli. Dobrze, że mamy rampy podjazdowe. Źle, że niektóre tak wysokie jak skocznia narciarska, a ich poręcze myte są rzadko, lub w ogóle. Dobrze, że mamy windy na zewnątrz budynków. Źle, że często brudne i śmierdzące. Takich „wpadek” jest wiele. A można ich uniknąć. Wystarczy zapytać o to specjalistów od dostępności w organizacjach pozarządowych, albo same osoby z niepełnosprawnością. Chodzi jeszcze o pieniądze. O wysokie koszty urządzeń, przedmiotów, rzeczy, które są nam niezbędne do życia. Mimo pomocy państwa, bez wsparcia finansowego rodziny i przyjaciół, zbiórek publicznych, nie byłoby nas na nie stać.