Kobieta siedzi przy biurku nad otwartym segregatorem z dokumentami.

„Zabij dziada!” – powiedziała Zuzanna. Przytuliła mnie, zapewniła, że będzie na mnie czekać i ofiarowała książkę. O sile i wytrwałości. Żebym wiedziała jak z „dziadem” wygrać.

„Mam tę posadę!” Z takim przekonaniem wyszłam z rozmowy kwalifikacyjnej w Fundacji PODAJ DALEJ. Nie myliłam się. Był rok 2015. Za sobą miałam studia z finansów i rachunkowości na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu oraz 8 lat pracy. Najpierw w Agencji Rozwoju Regionalnego a potem w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie. Zawsze przy rozliczaniu projektów publicznych. Fundacja poszukiwała koordynatora finansowego. A więc było blisko. Nie tylko tego co robiłam. Z domu do nowej pracy też. I daleko od mojego wyobrażenia o niepełnosprawności.

„Jak oni wsiadają i wysiadają z tych aut?” Dziwiłam się patrząc na niepełnosprawnych pracowników i gości podjeżdżających samochodami do Fundacji. Metodę i inne „tajniki” życia z niepełnosprawnością wyjawiła mi Ewa, koleżanka od finansów. Z kręgosłupem złamanym po upadku z drabiny. I z wielką zachłannością na samodzielność.

Ewy już nie ma… Pozostała we mnie pokora wobec własnych słabości, której nauczyłam się patrząc na jej życie.

Fundacja nie jest dla „samotnych wilków”. Tu się gra zespołowo. Tu są wspólne: pomysł, decyzje i realizacja. Tu nie pracuje się ani dla szefa, ani dla siebie, ale dla osób potrzebujących pomocy bardziej, niż my. Takiego, dotąd mi nieznanego, rozumienia pracy nauczyłam się w Fundacji. I to Fundacji zawdzięczam życie.

Koleżanki wybierały się do onkologa. Namawiały mnie, abym dołączyła. Nie chciałam. Niedawno robiłam USG piersi. Było „czyste”. Koleżanki przekonały mnie, że onkolog to nie to samo co radiolog. Poszłam z nimi. Kolejne zdjęcia pokazały, że w prawej piersi „coś” jest. A dokładnie rak. I że już są przerzuty na węzły chłonne.

Najpierw wlewali mi do żył tzw. czerwoną chemię. Potem były dwie operacje. Przy pierwszej usunęli guz. Przy drugiej… zapomniany metalowy znacznik guza. Potem były kolejne chemie, radioterapia i brachyterapia. „Zabijałam dziada” 2 lata. Wygrałam. Choć łatwo nie było.

Chemię dostawałam w czwartki. W piątki i weekend odpoczywałam w domu. Od poniedziałku do czwartku pracowałam. Żeby nie myśleć o raku i leczeniu. W końcu organizm „odmówił współpracy”. Skrajnie wyczerpana przeszłam na zwolnienie lekarskie. Dochodziłam do siebie przez rok. Praca i ludzie w Fundacji na mnie czekali.

Kiedyś byłam „generałem”. Bardzo żywiołowym. Lubiłam, żeby było „po mojemu”. Teraz jestem spokojniejsza. To jeden z efektów leczenia onkologicznego. Ten lepszy. Gorszych jest więcej. Bolą mnie stawy. Wolniej mówię, dłużej zbieram myśli, trudniej mi się skoncentrować. Nie robię już kilku rzeczy na raz. Muszę najpierw jedną skończyć, a potem skupić się na kolejnej. Współpracownicy to rozumieją. Ja przywykłam i się dopasowałam. By żyć dalej. Dla tych, którzy pomocy bardziej, niż ja potrzebują.

Kobieta siedzi na trawie wśród jesiennych liści.

Nazywam się Dorota Kwiatkowska.
Jestem ekonomistką, dyrektorką działu finansów i administracji.
Żyję z powikłaniami po chorobie nowotworowej.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.

Kobieta siedzi przy biurku nad otwartym segregatorem z dokumentami.

„Zabij dziada!” – powiedziała Zuzanna. Przytuliła mnie, zapewniła, że będzie na mnie czekać i ofiarowała książkę. O sile i wytrwałości. Żebym wiedziała jak z „dziadem” wygrać.

„Mam tę posadę!” Z takim przekonaniem wyszłam z rozmowy kwalifikacyjnej w Fundacji PODAJ DALEJ. Nie myliłam się. Był rok 2015. Za sobą miałam studia z finansów i rachunkowości na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu oraz 8 lat pracy. Najpierw w Agencji Rozwoju Regionalnego a potem w Akademii Nauk Stosowanych w Koninie. Zawsze przy rozliczaniu projektów publicznych. Fundacja poszukiwała koordynatora finansowego. A więc było blisko. Nie tylko tego co robiłam. Z domu do nowej pracy też. I daleko od mojego wyobrażenia o niepełnosprawności.

„Jak oni wsiadają i wysiadają z tych aut?” Dziwiłam się patrząc na niepełnosprawnych pracowników i gości podjeżdżających samochodami do Fundacji. Metodę i inne „tajniki” życia z niepełnosprawnością wyjawiła mi Ewa, koleżanka od finansów. Z kręgosłupem złamanym po upadku z drabiny. I z wielką zachłannością na samodzielność.

Ewy już nie ma… Pozostała we mnie pokora wobec własnych słabości, której nauczyłam się patrząc na jej życie.

Fundacja nie jest dla „samotnych wilków”. Tu się gra zespołowo. Tu są wspólne: pomysł, decyzje i realizacja. Tu nie pracuje się ani dla szefa, ani dla siebie, ale dla osób potrzebujących pomocy bardziej, niż my. Takiego, dotąd mi nieznanego, rozumienia pracy nauczyłam się w Fundacji. I to Fundacji zawdzięczam życie.

Koleżanki wybierały się do onkologa. Namawiały mnie, abym dołączyła. Nie chciałam. Niedawno robiłam USG piersi. Było „czyste”. Koleżanki przekonały mnie, że onkolog to nie to samo co radiolog. Poszłam z nimi. Kolejne zdjęcia pokazały, że w prawej piersi „coś” jest. A dokładnie rak. I że już są przerzuty na węzły chłonne.

Najpierw wlewali mi do żył tzw. czerwoną chemię. Potem były dwie operacje. Przy pierwszej usunęli guz. Przy drugiej… zapomniany metalowy znacznik guza. Potem były kolejne chemie, radioterapia i brachyterapia. „Zabijałam dziada” 2 lata. Wygrałam. Choć łatwo nie było.

Chemię dostawałam w czwartki. W piątki i weekend odpoczywałam w domu. Od poniedziałku do czwartku pracowałam. Żeby nie myśleć o raku i leczeniu. W końcu organizm „odmówił współpracy”. Skrajnie wyczerpana przeszłam na zwolnienie lekarskie. Dochodziłam do siebie przez rok. Praca i ludzie w Fundacji na mnie czekali.

Kiedyś byłam „generałem”. Bardzo żywiołowym. Lubiłam, żeby było „po mojemu”. Teraz jestem spokojniejsza. To jeden z efektów leczenia onkologicznego. Ten lepszy. Gorszych jest więcej. Bolą mnie stawy. Wolniej mówię, dłużej zbieram myśli, trudniej mi się skoncentrować. Nie robię już kilku rzeczy na raz. Muszę najpierw jedną skończyć, a potem skupić się na kolejnej. Współpracownicy to rozumieją. Ja przywykłam i się dopasowałam. By żyć dalej. Dla tych, którzy pomocy bardziej, niż ja potrzebują.

Kobieta siedzi na trawie wśród jesiennych liści.

Nazywam się Dorota Kwiatkowska.
Jestem ekonomistką, dyrektorką działu finansów i administracji.
Żyję z powikłaniami po chorobie nowotworowej.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.