„Mila, ogarnij się, bo już nigdy chodzić nie będziesz”. Tego nigdy nie usłyszałam od lekarzy. Sama do tego doszłam. A właściwie dojechałam na wózku inwalidzkim. To jest drugi ważny dla mnie pojazd. Ten pierwszy, samochód, po kilku „koziołkach” ze mną w środku „zmiął się” jak kulka papieru. Tak rozpoczęłam drugie życie.
Tamtego roku „18-tkę” świętowałam i ja i nowe stulecie. Był 28 czerwca. Skończyłam 2 klasę technikum zawodowego i dostałam się do pracy sezonowej w niedalekim Mszczonowie. Tego dnia drogi były śliskie od deszczu, a ja się śpieszyłam. Na zakręcie, 2 km od domu wpadłam w poślizg. Moje auto wylądowało na dachu. Pomoc wezwał przypadkowy kierowca.
Uratowali mnie z trudem. Bilans urazów: połamane – lewa łopatka i lewy obojczyk oraz cała twarzoczaszka, a także wbite w rdzeń kręgowy fragmenty kręgów. Po pierwszej operacji stabilizacyjnej „spałam” przez miesiąc. Obudziłam się po drugiej. W izolatce, z rurką intubacyjną w gardle i kilkoma lekarzami nade mną. Nie mogłam ruszyć nawet palcem, ale żaden nie powiedział mi, że już nigdy nie będę chodzić.
Długo płakałam i łudziłam się, kiedyś stanę na nogach. Potrząsnął mną kolega z oddziału rehabilitacyjnego. „Dziewczyno, daj spokój, ty się już z tego wózka nie podniesiesz” – powiedział brutalnie patrząc na moje mordercze wręcz ćwiczenia.
„Mila, musisz żyć dalej, tak jak się da!”. Tak tłumaczyłam sobie każdego dnia. I wtedy, gdy uciekałam od ludzi, którzy użalali się, że „taka biedna jestem”. I wtedy, gdy długopisem przytroczonym do nadgarstka pisałam egzaminy maturalne. I wtedy, gdy odbierałam dyplom technika spedytora. I wtedy, gdy pojechałam na pierwszy trening rugby drużyny „Four Kings” i dowiedziałam się o Fundacji PODAJ DALEJ.
„Mila, będzie trudno, ale dasz radę!” Tak pomyślałam po pierwszym dniu w fundacyjnym mieszkaniu treningowym dla osób z niepełnosprawnościami. Spędziłam tam 4 miesiące. Bez taryfy ulgowej. Nie zliczę wszystkich prób wchodzenia z ziemi na wózek, zakładania bluzki i spodni, zapinania rzepów na butach, nakładania pasty na szczoteczkę do zębów. Nie ważne ile ich było. Ważne, że te i wiele innych czynności wykonuję już sama.
Czy wiecie jaka to frajda, jaka duma? Samej wziąć produkt ze sklepowej półki i włożyć do koszyka. Samej wyjąć z kieszeni kartę bankową i zbliżyć do terminala. Samej podgrzać naleśniki. Dla was to pestka. Ale zróbcie to rękoma w rękawicach bokserskich… Ha! A ja to umiem!
Planuję przyszłość, ale niezbyt odległą. Każdy dzień może zmienić wszystko… Na razie zostałam certyfikowaną instruktorką sportu osób niepełnosprawnych, rozpoczęłam studia z zakresu neuropsychologii i zamieszkałam w Koninie. Nie sama… Miłość też do mnie przyszła. I nowa praca. Wróciłam do Osady Janaszkowo. Aby uczyć innych tego czego mnie nauczono. A to nauczanie jest o wiele trudniejsze. Każdy podopieczny jest inny. Jeden potrzebuje 100 prób, a drugi 1000, aby założyć samemu skarpetkę. Łączy ich jedno. Te same iskry radości w oczach, gdy im się to już uda. I to samo spojrzenie na mnie, które mówi bezgłośnie: „To dzięki Tobie”.
Nazywam się EMILIA WIESION.
Jestem instruktorką niezależnego życia. Mam porażenie czterokończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.
„Mila, ogarnij się, bo już nigdy chodzić nie będziesz”. Tego nigdy nie usłyszałam od lekarzy. Sama do tego doszłam. A właściwie dojechałam na wózku inwalidzkim. To jest drugi ważny dla mnie pojazd. Ten pierwszy, samochód, po kilku „koziołkach” ze mną w środku „zmiął się” jak kulka papieru. Tak rozpoczęłam drugie życie.
Tamtego roku „18-tkę” świętowałam i ja i nowe stulecie. Był 28 czerwca. Skończyłam 2 klasę technikum zawodowego i dostałam się do pracy sezonowej w niedalekim Mszczonowie. Tego dnia drogi były śliskie od deszczu, a ja się śpieszyłam. Na zakręcie, 2 km od domu wpadłam w poślizg. Moje auto wylądowało na dachu. Pomoc wezwał przypadkowy kierowca.
Uratowali mnie z trudem. Bilans urazów: połamane – lewa łopatka i lewy obojczyk oraz cała twarzoczaszka, a także wbite w rdzeń kręgowy fragmenty kręgów. Po pierwszej operacji stabilizacyjnej „spałam” przez miesiąc. Obudziłam się po drugiej. W izolatce, z rurką intubacyjną w gardle i kilkoma lekarzami nade mną. Nie mogłam ruszyć nawet palcem, ale żaden nie powiedział mi, że już nigdy nie będę chodzić.
Długo płakałam i łudziłam się, kiedyś stanę na nogach. Potrząsnął mną kolega z oddziału rehabilitacyjnego. „Dziewczyno, daj spokój, ty się już z tego wózka nie podniesiesz” – powiedział brutalnie patrząc na moje mordercze wręcz ćwiczenia.
„Mila, musisz żyć dalej, tak jak się da!”. Tak tłumaczyłam sobie każdego dnia. I wtedy, gdy uciekałam od ludzi, którzy użalali się, że „taka biedna jestem”. I wtedy, gdy długopisem przytroczonym do nadgarstka pisałam egzaminy maturalne. I wtedy, gdy odbierałam dyplom technika spedytora. I wtedy, gdy pojechałam na pierwszy trening rugby drużyny „Four Kings” i dowiedziałam się o Fundacji PODAJ DALEJ.
„Mila, będzie trudno, ale dasz radę!” Tak pomyślałam po pierwszym dniu w fundacyjnym mieszkaniu treningowym dla osób z niepełnosprawnościami. Spędziłam tam 4 miesiące. Bez taryfy ulgowej. Nie zliczę wszystkich prób wchodzenia z ziemi na wózek, zakładania bluzki i spodni, zapinania rzepów na butach, nakładania pasty na szczoteczkę do zębów. Nie ważne ile ich było. Ważne, że te i wiele innych czynności wykonuję już sama.
Czy wiecie jaka to frajda, jaka duma? Samej wziąć produkt ze sklepowej półki i włożyć do koszyka. Samej wyjąć z kieszeni kartę bankową i zbliżyć do terminala. Samej podgrzać naleśniki. Dla was to pestka. Ale zróbcie to rękoma w rękawicach bokserskich… Ha! A ja to umiem!
Planuję przyszłość, ale niezbyt odległą. Każdy dzień może zmienić wszystko… Na razie zostałam certyfikowaną instruktorką sportu osób niepełnosprawnych, rozpoczęłam studia z zakresu neuropsychologii i zamieszkałam w Koninie. Nie sama… Miłość też do mnie przyszła. I nowa praca. Wróciłam do Osady Janaszkowo. Aby uczyć innych tego czego mnie nauczono. A to nauczanie jest o wiele trudniejsze. Każdy podopieczny jest inny. Jeden potrzebuje 100 prób, a drugi 1000, aby założyć samemu skarpetkę. Łączy ich jedno. Te same iskry radości w oczach, gdy im się to już uda. I to samo spojrzenie na mnie, które mówi bezgłośnie: „To dzięki Tobie”.
Nazywam się EMILIA WIESION.
Jestem instruktorką niezależnego życia. Mam porażenie czterokończynowe.
Jestem CZŁOWIEKIEM NIEZALEŻNYM.